sobota, 7 kwietnia 2012

Fragment powieści




Pasaż Opery rozciągał się pomiędzy bulwarem des Italiens a Operą Le Peletier, dość  blisko rue de la Chaussée d’Antin. Krystyna znała drogę. Włożyła dwadzieścia franków do rękawiczki, aby nikt nie pozbawił jej pieniędzy znienacka wyszarpując torebkę, założyła kapelusz i rzuciwszy spojrzenie w lustro, była gotowa do pierwszego samotnego spaceru. Trochę drżała na myśl, co może  spotkać, kobietę spacerującą bez towarzystwa, ale wszak w Paryżu nie było to niczym dziwnym. Na bulwarach widywała wiele pań pozbawionych męskiej opieki,  zdecydowała więc, że mimo wszystko pójdzie z Różą na piechotę.

Chodziło nie tyle o oszczędność, co o przechadzkę. Na bulwarach przebudowanych przez barona Haussmanna nie trzeba było wciąż uważać, stąpając po deskach chroniących przed ugrzęźnięciem w błocie lub piasku. Tu przebudowa miasta była już zakończona. Zresztą dziś pogoda dopisywała, a Krystyna nie ufała paryskim fiakrom. Nie ufała również paryskiej ulicy, tym tłumom przewalającym się w poszukiwaniu zarobku i nękającym przyzwoitych ludzi. Nie ufała żebrakom, sprzedawcom jarzyn, nosiwodom, kwiaciarkom, szklarzom, muzykantom, ulicznym śpiewakom, handlarzom używanymi ubraniami, treserom pcheł, atletom, gazeciarzom, sprzedawcom tabel giełdowych ani roznosicielom ogłoszeń i prospektów czy napoju z lukrecji. Idąc ulicą, raz po raz narażała się na ofertę usługi lub sprzedaży, brzmiącą jak prośba, a częściej jeszcze, jak groźba.

Nigdy nie zapuściłaby się sama na taki Boulevard du Temple, gdzie nie bylo jak się rpzecisnąć między powozami. Gdzie gawiedź szukała rozrywki podczas jarmarków, zaglądając do nędznych teatrzyków i dioram. Gdzie połykacze noży ustawiali się obok sprzedawców wykałaczek, kobiet z brodą oraz żywych kościotrupów i prześcigali w walce o zarobienie kilku nędznych sous. Wolała spacerować w pasażach. Tu nie trzeba było obawiać się o pogodę czy ruch uliczny.

Ale choć nigdy by się do tego nie przyznała, pociągał ją poszerzony, bogaty Boulevard des Italiens, z jego eleganckim towarzystwem, dandysami przechadzającymi się w towarzystwie zawsze usłużnych lokajczyków, zwracającymi uwagę damami z towarzystwa w eleganckich kolasach.  Urzędowały tu jednak również kobiety upadłe, które wuj Izydor raz tylko nazwał przy Krystynie, wulgarnym słowem „dziwki”. Naturalnie natychmiast przeprosił za swe żołnierskie maniery, jednak niesmak pozostał na długo.  

Ukryta w powozie, Krystyna czuła się bezpieczna, rezygnując z wzięcia fiakra, musiała przybrać na twarz wyraz wyższości, który mówiłby wszystkim, że nie jest zainteresowana żadną transakcją. Tylko tak mogła się obronić przed tłuszczą. Bolała jednak, że nie może się w żaden sposób uzbroić przeciwko paryskim flâneurom. Trochę obawiała się tych mężczyzn, wśród których zdarzali się pisarze, artyści, dziennikarze, malarze, aktorzy i politycy, błąkający się po mieście bez wyraźnego celu, wolnym krokiem przemierzający galerie, przesiadujący w ogródkach kawiarni.  Zwłaszcza u Tortoniego zawsze było ich pełno.

Nie sądziła bynajmniej, że któryś z nich mógłby ją pozbawić pieniędzy, już prędzej byłoby to dziełem jakiegoś małego złodziejaszka, obdartusa w kaszkiecie. Bała się flâneurów, gdyż siedząc bezczynnie w kawiarnianych ogródkach, obserwowali ulicę i za zasłoną gazety szeptali coś do swoich towarzyszy. Dotychczas widywała ich jedynie z przejeżdżającego szybko powozu, teraz musiała przejść pod ostrzałem ich lustrujących spojrzeń.

Gdy znalazły się z Różą obok jednego z takich ogródków, usłyszała gromki śmiech. Zagryzła wargi, mocniej ścisnęła dłoń dziecka i przyspieszyła kroku. Pewnie rozbawił ich czarny kolor jej skromnej, nieco sfatygowanej sukni o niemodnym już od dawna kroju. Wbiła wzrok w trotuar, aby nie napotkać niczyjego spojrzenia i minąć ich jak najprędzej, zanim kolejny wybuch śmiechu do cna pozbawi ją pewności siebie. Upokorzona pogardliwymi, jak jej się wydawało spojrzeniami młodych mężczyzn, Krystyna nie zauważyła, że Róża przykucnęła, aby zawiązać trzewik.

Dziewczynka drżącymi dłońmi nieudolnie motała pętelkę, obawiając się karcącego fuknięcia i przykrego komentarza, że znów zaciągnęła sznurówki nie dość mocno. Przez jedno krótkie mgnienie jej wzrok, jakby pociągnięty tam siłą, zawisł nad kawiarnianym stolikiem, a oczy stopiły się ze spojrzeniem młodego mężczyzny. Róża wiedziała, że jest to niedozwolone i niewybaczalne, ale w jakimś niezrozumiałym, niepojętym dla niej samej, przedziwnym uporze, chłonęła je, czując, że rozgrzewa ją ono od środka, napełniając nieznaną słodyczą. Mężczyzna, jakby do siebie, powiedział szeptem:

-          Quelle jolie fillette[1].

Jego słowa zagłuszyło surowe:

-          Różo! Nie marudź!

Spojrzała po raz ostatni na mężczyznę, a on uśmiechnął się melancholijnie, jakby zrozumiał wypowiedzianą po polsku przyganę, dziewczynka czym prędzej uciekła więc ze wzrokiem.

„Jolie fillette?”[2] – To było o niej? Więc jest ładna? Nigdy nie przyszło jej to do głowy. A może tylko bardzo chciała to usłyszeć, a ten pan nic takiego nie powiedział? Zresztą matka powtarza jej zawsze, że uroda nie ma żadnego znaczenia, liczą się tylko pobożność i dobre maniery. Dlaczego tak mówi? Bo uważa swą córkę za brzydką.

Tymczasem Krystyna również usłyszała dobiegający od stolika strzępek rozmowy:

-          ... karmelowo zabarwione ciało na tle bituminu czarnego, jak noc, światło z tyłu ma ramionach i udręczony wyraz twarzy, wynikający najwyraźniej z bólu brzucha.

-                     Takie malarstwo to kpina.

-                     Nie kpina, tylko klasyka.

-                     Bezduszny formalizm, który już dawno zdechł.

-                     A przygotowaliście coś na Salon? Niedługo mija termin składania prac.

-                     Tardoux wszystko mi odrzucił.

-                     Mnie też. Ale jeszcze coś namaluję.

Zatem nie mówili o niej! Krystyna odetchnęła z ulgą. I choć jeszcze przed chwilą kuliła się pod rzekomym pręgierzem ich wzroku, teraz zerknęła w stronę stolika. Siedziało tam trzech młodych, beztroskich, elegancko ubranych mężczyzn.

„Niczym plotkarki! – pomyślała ze wzgardą. – Gadacie trzy po trzy, zabijacie czas, nudzicie się. Jak byście się zachowali w obliczu armat wroga skierowanych w wasze piersi? Czy bylibyście równie odważni, jak bezdusznie teraz wyśmiewacie tego nieszczęsnego malarza?”

            Spojrzała na Różę, która zacisnęła właśnie sznurówki i wstała, gotowa do dalszego spaceru.   



[1] Jaka śliczna dziewczynka. (fr.)
[2] Śliczna dziewczynka. (fr.)

Ilustracja: Jean-Francois Raphaelli "Boulevard des Italiens. Paris"

http://www.impressionism-art.org/img1026.htm

1 komentarz:

  1. Po przeczytaniu wszystkich tomów Cukierni marzyłam, żeby pojawiło się coś "dalej", coś w temacie. Ciężko było rozstać się z bohaterami. Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na kolejną powieść. Zapowiada się równie wciągająco co Cukiernia!

    OdpowiedzUsuń