piątek, 12 października 2012

Premiery, premiery...

Drogie Czytelniczki i przyjaciółki Paryża,

Już za kilka dni, 17 października, nastąpi uroczysta premiera handlowa obydwu książek: "podróży do miasta świateł" oraz "Paryża, miasta sztuki i miłosci w czasach belle epoque", która się zrodziła z tej poprzedniej.

Mamy wraz z Martą Orzeszyną oraz wydanictwami Nasza Księgarnia oraz PWN wielką nadzieję, że zaglądając do tych książek odnajdziecie magię miasta świateł, a może nawet za pomocą skrzydeł wyobraźni, choć na chwilę znajdziecie się w tym pełnym uroku mieście zakochanych.

Zachęcamy Was do zajrzenia na stronę www.paryz.pwn.pl znajdziecie tam konkurs, który być może ułatwi Wam tę podróż, a nawet spełni czyjeś marzenie o Paryżu.
Zachęcamy serdecznie do wzięcia w nim udziału!

Małgorzata Gutowska-Adamczyk
Marta Orzeszyna

wtorek, 7 sierpnia 2012

Wystawa Powszechna 1867 - kolejny fragment powieści, która ukaże się już w październiku!




Paryż, maj 1867
            Od wczesnych godzin porannych w mieszkaniu Izydora Ziółkowskiego panował odświętny nastrój. Wuj zamierzał dziś zabrać swą siostrzenicę Krystynę oraz jej małą córeczkę Różę na teren Wystawy Światowej. Nie krył przejęcia, bo trwająca od kwietnia ekspozycja budziła tak wielkie zainteresowanie, że ściągała do Paryża tysiące, a nawet miliony zwiedzających ze wszystkich zakątków świata.
− Będę waszym przewodnikiem! – Zapalił się na myśl o cudownościach, które przyjdzie im wspólnie obejrzeć, a o których on już wielokrotnie czytał w prasie. – Do mostu Jeneńskiego popłyniemy statkiem. Płynęłaś kiedyś statkiem? – zwrócił się do dziewczynki, której oczy aż zalśniły z radości.
− Czy to aby bezpieczne? – z nieukrywanym sceptycyzmem zapytała Krystyna.
− Nikomu się jeszcze nic do tej pory nie stało, choć na pokładzie mieści się nawet sto pięćdziesiąt osób. O, proszę! – jakby na potwierdzenie swych słów uderzył dłonią w wertowany właśnie przewodnik po wystawie.
− No, ale to pewnie drogo… Nie lepiej byłoby pojechać omnibusem?
− Ależ bateaux mouches[1] to właśnie nowe rzeczne omnibusy! Dzięki temu nie stracimy czasu w tłoku. Nie frasuj się, dziecko drogie, to tylko dwadzieścia pięć centymów za osobę, taki wydatek nikogo nie zrujnuje. Spraw sobie i małej trochę radości. Omnibusem możemy wrócić, jeśli taka twoja wola. Albo fiakrem, sama zdecydujesz. I więcej ci jeszcze powiem, na wystawie cumuje olbrzymi balon z podczepionym koszem, jeśli przyszłaby nam ochota, moglibyśmy się wznieść ponad miasto i popatrzeć na nie z powietrza!
− Co to, to nie! W żadnym wypadku się na to nie zgodzę! I wuja też nie puszczę! Kto by pomyślał, że taki rozsądny stateczny człowiek chce się porwać na podobnie zwariowane przedsięwzięcie!
− Ależ duszko, to całkiem bezpieczne i nie ma tu nic zwariowanego. Wszak Nadar[2], ten dagerotypista, już kilka lat temu wybrał się w tym pojeździe do Brukseli! Do samej Brukseli! Wszystkie gazety opisały tę eskapadę! A tam musieli ustawić specjalne barierki, żeby Belgowie nie stratowali balonu.
− Wybacz, wuju, ale cóż mnie może obchodzić jakiś fircyk i jego niesmaczne żarty?! Nie dam zgody na żadne latanie! Zostawmy niebo dla ptaków, a wodę dla ryb. Człowiek został stworzony do chodzenia po matce ziemi. Pojedziemy omnibusem albo fiakrem.
Usilne namowy wuja Izydora skruszyły jednak jej opór i Krystyna przystała na krótki rejs bateau mouche. Omnibusem dotarli do mostu Zgody, gdzie wsiedli na odkrytą platformę statku wycieczkowego. Była to w Paryżu absolutna nowość. Statki kursowały od mostu Napoleona do wiaduktu Auteil, a porty usytuowano po prawej lub lewej stronie rzeki. Linię specjalną od Châtelet do mostu Iéna obsługiwano co dziesięć minut. Z takiej perspektywy niewielu paryżan miało okazję widzieć miasto. Nawet wuj, zasiedziały już tu od lat, patrzył raz na prawo, raz na lewo, chłonął widoki i sapał z zachwytu.
− Za nami znajduje się wyspa Świętego Ludwika, zaś tamten gmach to dawne więzienie Conciergerie. Tu widzicie Zgromadzenie Narodowe, a tam znowu, po lewo, Hôtel des Invalides, dawny przytułek. Na jego podworcu stoi kościół, gdzie pochowano cesarza Napoleona I. Ten podłużny budynek po prawo to jeden z pawilonów poprzedniej Wystawy Powszechnej z 1855 roku, która odbywała się w Palais de l’Industrie. Na dniach was tam zabiorę. Most, który mijamy, jest najdłuższy w Paryżu, to tak zwany most Inwalidów. A tamten znowu to Alma, będziemy nim wracać. Ależ wszystko inaczej wygląda od tej strony!
Wysiedli w porcie przy moście Jeneńskim, gdzie  znajdowało się główne paradne wejście na wystawę. Tłok już się zaczynał, bo kupili tańsze bilety, pozwalające zwiedzać pawilony narodowe od godziny dziesiątej. Róża miała zachwyt w oczach. Z rozpalonymi policzkami ujęła dłoń wuja i mimo napierającej zewsząd ludzkiej ciżby śmiało szła naprzód. Tuż za nimi postępowała nadąsana nieco Krystyna.
            Tereny wystawy rozciągały się na ogromnym wolnym placu zwanym Polem Marsowym pomiędzy lewym brzegiem Sekwany a École Militaire,. Z kamienia, żelaza, szkła zbudowano tu olbrzymi koncentryczny budynek Pałac-Omnibus, na który składało się siedem pierścieni o wspólnym środku. Począwszy od zewnętrznego, gdzie eksponowano nowoczesne maszyny, ku środkowi tematycznie pokazywano wszystko, co wiek dziewiętnasty oferował najlepszego w zakresie surowców naturalnych, tworzyw sztucznych, wyrobów włókienniczych, artykułów gospodarstwa domowego, przedmiotów zdobniczych i sztuki. Cztery drogi prowadziły do środka, gdzie królowały miary i wagi oraz wyroby mennic.
            Zanim jednak weszli do wnętrza ogromnego pawilonu, najpierw przespacerowali się specjalnymi alejkami, zwiedzając otwarte ekspozycje. Cóż tu były za dziwy! Wielkie jezioro z kaskadą i pałacem z kryształu, namiot cesarzowej, specjalny strój do przebywania pod wodą, Chinki pozujące do zdjęć, indiański wigwam, szlifiernia diamentów, największa armata pokazana przez niemieckiego przedsiębiorcę Kruppa, Arabowie na wielbłądach, wieża w ruinie z ekspozycją produkcji sera, rosyjskie chaty zbudowane z drewnianych bali, olbrzymia beczka na wino, pałac ze śpiewającymi egzotycznymi ptakami, aleja kamiennych lwów, wiodąca ku wnętrzu egipskiej świątyni, bujany fotel w pawilonie amerykańskim, tunezyjski bazar i pałac beja, dom japoński, fontanna z wodą kolońską, Murzyn grający na flecie, salon lalek z ruchomymi rękoma i nogami, ubranych w przepiękne stroje, a także drewniane figurki z Norymbergii: kareta z parą cesarską, ciągnięta przez osiem koni i liczni żołnierze w orszaku!
Krystyna z córką oraz wuj Izydor raz po raz przysiadali w którymś z pawilonów, aby spróbować narodowych wiktuałów, jak chociażby prawdziwej chińskiej herbaty, rosyjskiego kawioru, algierskiej kawy czy amerykańskiej ice cream soda[3] oraz trochę odpocząć. Niespodziewanie Róża poczuła na języku dziwny słodkawy smak, a od tych wszystkich cudowności zmącił jej się wzrok, obrazy zaś, dla których zaczynało już brakować miejsca w maleńkiej główce, zlały się w jeden szeroki potok, który porwał ją i uniósł gdzieś w przestworza.
− Róziu, dziecko złote, ocknijże się! Róziu! – Wuj Izydor, trzymając w ramionach omdlałe ciałko dziewczynki, głaskał drżącą dłonią blady policzek i szeptał, bliski łez. – To moja wina! To wszystko moja wina! – załkał jeszcze, ale w tym samym momencie Róża otworzyła oczy i uśmiechnęła się przepraszająco.
Wuj i matka pomogli jej dojść do ławki i posadziwszy między sobą, zasypali potokiem słów:
− Jak się czujesz, już dobrze?
− Może trzeba wezwać lekarza?
− Rozepnijmy ten guziczek pod samą szyją.
− Gorąco dziś, dziecku zabrakło powietrza.
− To z nadmiaru wrażeń.
Siedzieli przez dłuższą chwilę, nachylając się nad nią z troską; nie wiedzieli, co począć. Wreszcie Róża sama wstała i pociągając wuja za rękę, dała znać, że jest gotowa do dalszej eskapady. Temu jednak stanowczo sprzeciwiła się Krystyna Wolska.
− Nie ma mowy! Na dziś wystarczy! – powiedziała nieugiętym tonem.
Zarówno wuj Izydor, jak i Róża znali jej niewzruszoną wolę, wiedzieli więc, że nic nie wskórają. Wszyscy troje czuli się już zresztą bardzo zmęczeni. Jednakże nie żałowali czasu spędzonego na wystawie, była to bowiem prawdziwa jednodniowa podróż dookoła świata, której żaden balon Nadara by nie sprostał.


[1] Tradycyjna nazwa paryskich tramwajów wodnych.
[2] Fotografik, karykaturzysta, dziennikarz oraz pisarz francuski, właśc. Gaspard-Félix Tournachon (1820−1910).
[3] Lody zmieszane z wodą sodową i esencją smakową (ang.).

sobota, 4 sierpnia 2012

Paryskie mosty


Paryskie mosty zasługują na osobną wycieczkę po mieście. Ja robiłam im zdjęcia en passant. Nie jest to więc absolutnie systematyczna wyliczanka!
Powyżej i poniżej most Aleksandra III. Ponizej w głębi Pont Invalides.




Sekwana jest znacznie węższa od Wisły, Paryż jest większy, ruchliwszy, bogatszy, stąd różnica w ilości mostów. Ale taki nasz most Siekierkowski, też mógłby być przedmiotem zachwytu. 
W głębi most St. Michel.


I ja w tym samym miejscu, dawno, dawno temu...


 Poniżej Pont d'Arcole, przed nami Hotel de Ville.


I ten sam most z innego ujęcia i podczas innej pogody.






Poniżej Pont Notre Dame.


Poniżej most Napoleona III.




Znajdujemy się na Pont Royal, w głębi Luwr.





Poniżej Pont Concorde.


Widok z Pont Concorde na Luwr i Pont Royal.
 
Moją wycieczkę zakończyłam na Pont des Arts. Przyczepiłam tu oczywiście kłódkę z napisem:

Paris, je t'aime!

W głębi Pont Neuf.



Tu macie fanstastyczną stronę poświęconą paryskim mostom z dużą ilością informacji i historycznych zdjęć:

http://lefildutemps.free.fr/paris/index.htm

poniedziałek, 30 lipca 2012

Montparnasse i Dzielnica Łacińska w maju


Wysiadamy z metra na Montparnasse Bienvenue i wychodzimy na Boulevard Montparnasse. Monumentalna Tour Montparnasse wyłaniająca się spoza hausmannowskich budynków robi wrażenie.


Idziemy bulwarem, natykając się na ślady pamiątek przeszłości, jak La Coupole, powstała w 1927 roku restauracja widziała Deraina, Soutine'a, Simenona, Aragona, Josephine Baker. Bywał tu Henry Miller i tłum amerykanów, co przewidziano w specjalnym menu. Bywali tu James Joyce, Jean-Paul Sartre, Camus fetował swego Nobla. W maju '68 Daniel Cohn-Bendit wszedł na stolik, by głosić wiosnę młodzieży. Żywa legenda Paryża.


  

Closerie des Lilas to starsza siostra La Coupole. Założona w 1847 roku za rogatkami Montparnasse:
"Okoliczne zegary wybiły drugą. czas było w podróż. Dwie godziny pochodu to nie przelewki, i pochodu nie zawsze bezpiecznego, bo w okolicach rogatki Montparnasse wypróżniciel kieszeń, wyzwoleniec galer lub zahartowany jaki opryszek często puginałem połechczą żebra przechodnia" - pisał w połowie XIX wieku nasz rodak, Karol Frankowski.

Poniżej pomnik napoleońskiego marszałka Neya przy Avenue de l'Observatoire.


Poniżej jedna z piękniejszych fontann w Paryżu, fontanna Marco Polo.


I ja, obok, zadowolona ze spaceru, mimo że pogoda nie była najłaskawsza.


Tu już główny trawnik Ogrodu Luksemburskiego i Pałac Luksemburski, od 1799 siedziba Senatu.


Siedzenie na tych krzesełkach kiedyś było płatne. Poniżej widok na pobliski Panteon. Na głównym planie "Grecki aktor" - rzeźba z 1868 roku Artura Bourgeois.




Fundatorką pałacu była Maria Medycejska, która przeniosła się tu z zatłoczonego Luwru. Poniżej fontanna Medyceuszy.


A tu my z W. dawno, dawno temu, mniej więcej w tym samym miejscu...


Wyszliśmy już z parku i stajemy na wprost Muzeum Luksemburskiego.




Po krótkiej przechadzce ruszamy dalej. Ten widok miły jest pewnie czytelnikom Honoriusza Balzaka, Anatola France'a, Georgesa Pereca, Dana Browna i innych pisarzy. Tu ochrzczono późniejszego gorszyciela, markiza Donatiena de Sade. Świąteynia jest drugą co do wielkości w Paryżu i ciąż na nowo rozbudza wyobraźnię swą monumentalnością. Jednej z wież nie dokończono z powodu braku funduszy.  Przed kościołem piękna fontanna Saint-Sulpice.


I już Saint-Germain, opactwo sięgające głębokiego średniowiecza. Ale najpierw kawa...



Mamy trudny wybór... Ostatecznie decydujemy się na Deux Magots ze względu na widok.


Siedzimy oczywiście na ulicy, wzorem paryżan gapiąc się na przechodniów. 




Tu już Boulevard Saint Germain i Księgarnia Polska, miły akcent.


Wreszcie już bulwar Saint Michel, słynny Boul'Mich. Robimy zdjęcie przy fontannie i idziemy do Dzielnicy Łacińskiej na studencki obiad...

Wszystkie zdjęcia oprócz portretów moje.

A bientot!


poniedziałek, 23 lipca 2012

Chanel gra na akordeonie

Przygotowując publikację o Paryżu belle epoque nie sposób nie zatrzymać się przy Chanel. Ta kobieta to cała epoka w dziejach mody. Self made manka najlepszego gatunku. Przyjaźniła się z Misią i omal nie wyszła za mąż za angielskiego księcia. Miała niezwykle wyczulony smak, na potęgę kłamała, żyła tak, jak chciała, kochała mocno, choć nieszczęśliwie. Patrząc na te fotografie ma się poczucie bycia dopuszczonym do szczególnej konfidencji...   



Uważała, że wygodniej mieszkać w hotelu niż posiadać własne mieszkanie, z jej dochodami mogła sobie pozwolić nawet na Ritz. Wychodząc tylnymi drzwiami na ulicę Cambon miała dwa kroki do Maison Chanel.


Widok z okna apartamentu na Kolumnę Vendome.


To jeden ze sławnych parawanów coromandel, które kolekcjonowała.


Pozorny nieład na stoliku.


Świeże kwiaty w wazonie. 


Czy to możliwe, żeby grała na akordeonie?!


Tak wyglądała w wieku pięćdzisięciu czterech lat! Ta łabędzia szyja! Ta figura!


Miała dużo książek, w tym pierwoduków. Kupował je dla niej Maurice Sachs.


Jej dłonie z nieodłącznym papierosem.


Więc z tym akordeonem to prawda?


Trudno uwierzyć...


Fotografie wykonał Francois Kollar w 1937 i 1938 roku. Więcej znajdziecie na:



niedziela, 15 lipca 2012

Spacer po Montmartrze


Dziś zakończyłam ostatnią redakcję "Róży z Wolskich" i z tej okazji chciałabym Was zaprosić na spacer po górnym Montmartrze.


Dzień był piękny, pierwszy maja tego roku, i tłumy zwiedzających, skutecznie zniechęcające do spaceru. Ale właściwie dlaczego Montmartre miałby być tylko dla nas?


Z powodu tłoku zniechęciłam się do robienia zdjęć, kilka widoków jednak utrwaliłam.




Czy tu zresztą kiedykolwiek można nie ocierać się o turystów?



Na Place du Tetre i przy Bateau Lavoir nie było sensu w ogóle wyciagać aparatu.





Tak wygląda dziś, jak wygladał w belle epoque, przeczytacie już jesienią w "Róży z Wolskich" i "Paryżu, mieście sztuki i miłości".
Zapraszam do lektury!