sobota, 19 maja 2012

Z metkami i bez, czyli jak lizałam paryskie wystawy

Nie pojechałam do Paryża na zakupy. Oczywiście stać by mnie było (mam nadzieję) na apaszkę od Louisa Vuittona, na wszelki wypadek jednak cen nie sprawdzałam. Nie mogłam się jednak oprzeć pokusie, aby sfotografować świątynie luksusu. Idąc spacerem w dół Pól Elizejskich od Łuku Triumfalnego w kierunku Placu Zgody, mijamy kilka eleganckich sklepów, większość marek jest u nas w Polsce i tchu nie odbiera.
Pierwszy sklep, który mnie zmusił do wyjęcia aparatu był właśnie Louis Vuitton:


Potem skręciliśmy w Avenue George V i zaroiło się od świątyń luksusu. Jean Paul Gaultier:


Armani, nieco z boku:


Versace:



Givenchy:


W mieście wielkie afisze ogłaszały właśnie wyprzedaż w Galeries Lafayette. Zorientowałam się po tloku, kiedy pojechaliśmy tam, aby obejrzeć ich ciekawą architekturę. Byliśmy chyba jedynymi klientami niezainteresowanymi zakupem. Wycieczki Chińczyków kłębiły się przy kantorku Tax Free. Choć ceny nawet podczas wyprzedaży potrafiły przyprawić o zawrót głowy, galeria była nabita kupującymi.


Tak wygląda z zewnątrz, wnętrze robi jednak o wiele większe wrażenie:


Kilka pięter stoisk z metkami, a nad tym wszystkim fantastyczna kopuła:


Serce jednak ciągnęło mnie gdzie indziej, na ulicę, która podczas pracy nad "Podróżą do miasta świateł" skradła moje myśli, na rue de la Paix. Rozciągająca się pomiędzy Placem Opery a Placem Vendome dość krótka uliczka w XIX wieku była salonem Paryża. W moim kiepskim ujęciu teraz wygląda tak:


Samochody i przechodnie nie chcieli się odsunąć, żeby mi zrobić lepszą perspektywę. Przy rue de la Paix odnalazłam dwie firmy, które działają od czasów Róży, przede wszystkim złotnika, Melleria:


Ale również restaurację Lottiego:


W Paryżu nie jest niczym dziwnym, że firma istnieje dwieście i więcej lat...

Kolejnym rajem metek jest Faubourg Saint-Honore. W pierwszej, najbardziej prestiżowej dzielnicy, pomiędzy Luwrem a bulwarami, w dość wąskiej uliczce napotkałam kolejne sklepy znanych firm:


Mogło się tam wręcz zakręcić w głowie:








Po tym metkowym szaleństwie na prawym brzegu, znaleźliśmy się pewnego dnia w Dzielnicy Łacińskiej. Wędrując od kościoła Saint Sulpice do Saint Germain de Pres na ulicy Bonaparte mijaliśmy mnóstwo sklepików z ciekawą odzieżą:



Rue Bonaparte na całej niemal długości wypełniają fajne małe butiki z interesującymi propozycjami w różnych stylach. I ostatnie ze zdjęć z cyklu: "Jak lizałam paryskie wystawy". To maleńkie stoisko z kapeluszami i okularami w arkadach na Place de Vosges. Po prostu mnie urzekło:


Niczego sobie oczywiście nie kupiłam, ale miałam wielką satysfakcję, że nie wyjeżdżam z Paryża w poczuciu zawodu, bo niemal wszystko mogę już kupić w Warszawie, więc po co dźwigać?

Wszystkie zdjęcia moje.

mga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz