- Nie pamiętam niczego – odpowiedziała niechętnie, patrząc
gdzieś w bok.
- Naprawdę tam byłaś? Sama? – przerażony tą wizją Serge
Babouchkine złapał się za głowę. – To niepodobieństwo!
- Wydaje mi się, że mogłabym opisać ten zamek i kościół,
w którym odbywało się nabożeństwo. Choć szczerze mówiąc, sądzę że to tylko
majaczenia, gorączka dopiero co ustąpiła.
- Wiem, przez dwa tygodnie codziennie tu przyjeżdżałem.
Służąca nie pozwalała mi wejść.
- Wybacz jej, wykonywała tylko zalecenia doktora.
- Ale gdzie byłaś, zanim zachorowałaś? Nie było cię przez
pięć dni! Niczego nie pamiętasz?!
- Nie męcz mnie, proszę. Wokół mnie rozgrywają się same
koszmary: mój ociec odszedł, moja matka umarła, Roger zginął w pojedynku.
Zostawili mnie całkiem samą.
- Ja cię nie zostawiłem i nie zamierzam tego zrobić.
- Żeby żyć, trzeba mieć jeszcze cel, a ja nie mam
żadnego. Niczego już nie chcę, nic mnie nie cieszy. Zapadam się w czarną
otchłań, ale nie walczę z tym. Jeśli tylko śmierć mogłaby połączyć mnie z
bliskimi...
- To są jakieś brednie! Zabraniam ci nawet tak myśleć!
-
Kochany Serge, co zdołasz zrobić, jeśli on mnie zawoła?
- Nie zawoła. Nigdy cię nie kochał.
- Jak możesz?!
- Chcesz umrzeć dla pamięci człowieka, który kochał tylko
siebie.
- Zbyt surowo go oceniasz.
- Bo zbyt wiele o nim wiem.
-
Jesteś zazdrosny.
- Masz może ochotę pójść do teatru? A może odświeżyłabyś
garderobę? Już wiem! Przejedziemy się po bulwarach! Szykuj się! Za pół godziny
wychodzimy.
- Nie mogę i nie chcę!
- To chociaż każ podać herbatę.
- Przykro mi, ale służba poprosiła o wolne. Co to za
hałasy na ulicy?
- Ludzie się bawią. Staruszka Republika jutro zostanie
stulatką.
Jesienny Paryż kipiał
życiem. Tłumy na bulwarach falowały. Kawiarnie i restauracje pełne były
rozgadanych gości, a teatry nie mogły pomieścić wszystkich chętnych. Tu i
ówdzie tańczono na wolnym powietrzu. Powóz Serge’a posuwał się powoli, z trudem
torując sobie drogę pośród innych pojazdów. Stolica świata nic sobie nie robiła
z żałoby biednej Polki. Serge patrzył na
Rose z nadzieją. Łudził się, że szalone, rozbawione, świętujące miasto poprawi
jej nastrój, obudzi apetyt na życie.
-
Jest ciepło, jak na wrzesień – zauważyła obojętnie.
- Cudowna noc! Chciałoby się ją namalować.
- Więc czemu tego nie zrobisz?
- Ja?! Żarty. A wiesz, że twojej dawnej pracowni jeszcze
nikt nie wynajął?
- Tak bardzo nie umiesz kłamać, Serge! Przyznaj się, że
przez cały czas płaciłeś za nią czynsz! – powiedziała z pozorną dezaprobatą, on
jednak po raz pierwszy od powrotu Róży, usłyszał w jej głosie nutkę czułości.
Może zresztą to nie była czułość, a zaledwie sympatia?
- No, ale chyba mi
zwrócisz? Ostatecznie możesz namalować mój portret.
Niespodziewanie odwróciła głowę, a jej ciałem wstrząsnął
dreszcz.
- Co ja tu robię?! – powiedziała po dłuższej chwili
zupełnie innym tonem. Policzki miała mokre od łez. – Dlaczego tam nie umarłam?!
- Nie uważasz, że Vallenordom jeden pogrzeb tego dnia w
zupełności wystarczył?
Nie
rozśmieszył jej żart. Szybko, jakby się wstydziła, wyjęła z torebki chusteczkę
i wytarła nos.
- Przepraszam.
Z
ręką uniesioną, by ją objąć, Serge zesztywniał. Pragnął się nią zaopiekować,
przytulić, pocieszyć, dać jej swą bezgraniczną miłość. Ale przestraszył się i
stchórzył. Za wcześnie, jeszcze na to za wcześnie.
Mówił
tego wieczora bez przerwy, wciąż żartował i od czasu do czasu udawało mu się
nawet zobaczyć na jej twarzy coś jakby uśmiech. Blady, mizerny uśmiech
cierpiącej. Ale to i tak było już dużo. Wiedział, że neurastenia nie mija z
dnia na dzień, musiał uzbroić się w cierpliwość. Gotów był dać jej tyle czasu,
ile potrzebowała. Czekać choćby i wieczność całą, byle była blisko. Byle mógł
na nią patrzeć, opiekować się nią, ocierać jej łzy, kiedy płakała. Może kiedyś
wreszcie spojrzy na niego łaskawiej? Może kiedyś...
-
O czym myślisz?
Żyła, wciąż żyła.
Szykując się do wyjścia, Róża przyglądała się swemu odbiciu w lustrze.
Wyglądała źle, ale to bez znaczenia. Nie miała tu nikogo, komu chciałaby się
podobać. W czarnej sukni ze stójką przypominała teraz swą matkę. Kiedy tu
przyjechały i jeszcze długo potem, Krystyna nie posiadała innych sukien, a ona
jako dziecko tak bardzo pragnęła, żeby matka choć raz założyła błękitną,
seledynową lub żółtą! Ale nigdy jej nie widziała w takim kolorze.
Teraz, gdy nie mogła już
tego wyznać, zaczynała rozumieć przyczyny zgorzknienia matki. Jej zawiedzione
nadzieje, życie przekreślone w połowie, trudną egzystencję, prowadzącą donikąd.
- Robię się do niej podobna – westchnęła. – Wydawało się, że
wszystko nas różni... Może, gdybym miała dziecko, miałabym dla kogo żyć? Czy
warto istnieć tylko po to, by codziennie doznawać tych samych udręk?
A jednak, mimo
wszystkich czarnych myśli, pozwoliła Serge’owi zabrać się na przejażdżkę po
mieście. Dziś właśnie, 22 września 1892 roku, odbywały się główne uroczystości
upamiętniające stulecie Republiki. Władze i osobistości życia publicznego
zebrały się w Panteonie, zwykli ludzie świętowali na ulicach. Po obu brzegach
Sekwany szły pochody, w których na specjalnych platformach pokazywano żywe
obrazy. Ludzie składali kwiaty pod pomnikiem na Place de la Republique. Uliczni
grajkowie wykonywali Marsyliankę, a tłum, podchwyciwszy melodię, śpiewał
głośno, ciesząc się ze święta. Na zatłoczonych ulicach, unieruchomione, bez
możliwości jakiegokolwiek ruchu, stały powozy, dorożki i omnibusy. Pasażerowie
wysiadali i mieszali się z tłumem idąc rozkołysaną, wesołą ulicą. W oknach
wisiały weneckie lampiony, z balkonów sypało się konfetti. Po ulicach, deptane
niemiłosiernie, walały się kwiaty, a ponad tym wszystkim unosił się świdrujący
dźwięk piszczałek.
- Vive la Republique! – słyszało się zewsząd. – Vive la
Republique! – radosny tłum wołał jednym głosem.
- Ciekawe, gdzie się podziali wszyscy monarchiści? –
zastanawiał się Serge. – Czyżby w piwnicach swych zamków odprawiali czarne
msze, modląc się o powrót cesarstwa?
-
Dziś wszyscy jesteśmy republikanami – powiedziała Róża.
-
Ludziom tak niewiele potrzeba do szczęścia – westchnął
bez uśmiechu.