sobota, 28 kwietnia 2012

Obrazy Paryża namalowane pędzlem Liudmily Kondakovej






Liudmila Kondakova - Le-Paris.jpg




Jeśli lubicie Paryż trochę przesłodzony i trochę naiwny, z pewnością spodobają się Wam obrazy Liudmiły Kondakovej. Przedstawiam kilka z nich.


Liudmila Kondakova - Hotel-de-la-Seine.jpg
Hotel-de-la-Seine

Liudmila Kondakova - La-Belle-Epoque.jpg
La Belle Epoque


Liudmila Kondakova - Le-Poète.jpg


Liudmila Kondakova - Montmartre-Morning.jpg
Poranek na Montmartrze





Liudmila Kondakova - Montmartre-Village.jpg
Wieczór na Montmartrze


Liudmila Kondakova - Paris-Ville-Lumière.jpg
Paryż - Miasto Świateł

Więcej obrazów znajdziecie pod linkiem Art One Gallery:




Ruszam w podróż do miasta świateł

Z nieco drżącym sercem, ruszam do miasta świateł. Wiem, że na Polach Elizejskich nie zobaczę kawalkady dorożek, land i omnibusów:


Do Douceta elegantki nie będą zajeżdżały powozami:


A na Placu Pigalle żołnierze nie będą prali swoich ubrań w fontannie:



Takie obrazy miasta zachowały literatura i malarstwo, ale i tak Paryż wciąż jest jedną z najpiękniejszych i najchętniej odwiedzanych metropolii.
Zatem wkrótce w Paryżu! Niech długi weekend ciągnie się w nieskończoność!

wtorek, 24 kwietnia 2012

Savoir-vivre ciąg dalszy




    Dobre maniery. Nie wolno przerywać starszym. Młoda osoba nie powinna za dużo mówić, wtrącać się do rozmowy, chyba, że zostanie o to specjalnie poproszona. Trzeba nad sobą panować w słowie i w czynie. Nie rzucać słowem, a przedmioty podawać, a nie rzucać. Delikatnie zamykać drzwi, a nie trzaskać nimi tak, że wszyscy podskakują na krzesłach. Kiedy chodzicie nie stukajcie mocno obcasami tak, że z daleka słychać, że przybywacie. Panujcie nad swoim głosem, aby nie był zbyt donośny. Nie wyrażajcie zawsze słowem tego, co naprawdę myślicie, aby kogoś nie zranić. Czasem trzeba umieć zamilknąć. Przy stole. Zachowanie przy stole jest najlepszym sprawdzianem dobrego wychowania. Zawsze należy cieszyć się z sąsiedztwa osób, które zostały nam wyznaczone. Nie ma gorszej przykrości dla gospodyni, jak niezadowoleni goście. Trzeba zachowywać się równie grzecznie wobec obu sąsiadów. Rozmawianie z jednym, z plecami odwróconymi do drugiego byłoby wyrazem złego wychowania. Nie rozmawiać i nie śmiać się zbyt głośno! Nie przyciągać uwagi hałaśliwym zachowaniem. Nie szeptać – to absolutnie zabronione!

    Usiąść przy stole można dopiero, gdy usiądzie pani domu. Następnie bierzemy serwetkę znajdująca się po lewej stronie talerza, rozkładamy ją na kolanach.  Aby pokroić mięso – nóż w prawej, widelec w lewej ręce. Później kawałki podnosimy do ust pozostawiając widelec w lewej ręce. Zmienianie ręki byłoby niezręczne. Kroimy kęs po kęsie, a nie od razu całe mięso. Chleb łamiemy, nie kroimy. Nie maczamy go w sosie. Niezjedzony sos pozostaje na talerzu. Nie podnosimy noża do ust.     

    Nie używamy własnych sztućców do serwowania dań, przystawek czy nawet masła. Uważamy, aby nie pobrudzić obrusu. Używamy zawsze porte-couteau (podstawka na nóż) aby odłożyć nasze sztućce. Żadnych hałasów, stukania, mlaskania w czasie jedzenia i picia. Nie rozmawiamy z pełnymi ustami. Wycieramy usta przed piciem i po wypiciu. Nie podajemy służącym talerzy, pozwalamy im się obsłużyć.

    To mężczyzna nalewa kobiecie wodę i wino. Jeśli waszą sąsiadką jest starsza dama, to wy jej serwujecie napoje. Młoda panna nie pija czystego wina. Można wypić odrobinę szampana lub słodkiego wina, na inne propozycje powinno się odmówić. Wystarczy zrobić gest ręką, bez mówienia, podczas, gdy służący chce nalać wino. Nie rozmawiamy ze służącymi podczas kolacji, chyba że czegoś brakuje, wtedy robimy to dyskretnie, ściszonym głosem. Jednak w porządnie prowadzonym domu nie ma takiej potrzeby, gdyż zawsze dbają oni o to, by niczego wam nie brakowało.     

    Nie trzeba im za nic dziękować. Pozwalamy się obsługiwać w milczeniu. Należy orientować się w używaniu sztućców i naczyń stołowych. Jeśli pojawi się coś, czego nie znacie, dyskretnie obserwujcie swoich sąsiadów przy stole i idźcie za ich przykładem. Zmienia się widelec, jeśli jadło się rybę. W eleganckim domu zmienia się sztućce po każdym daniu. Nie odkładajcie jednak sztućców na talerz, jeśli nie jesteście absolutnie pewni, że zostaną zmienione. Nie wszystkie panie domu stosują bowiem tę zasadę. Szparagi jemy tylko widelcem. Ryby nigdy nie jemy używając noża. Nigdy nie dotykamy kości rękami! Nawet jeśli pozostał na niej kawałek mięsa.

    Owoce obieramy za pomocą widelca i noża o srebrnym ostrzu. Petits fours i mrożone owoce jemy widelcem. Jeśli już wznosimy toast (właściwy raczej dla posiłków rodzinnych lub w wąskim gronie znanych sobie osób) nie stukamy się kieliszkami, jedynie wykonujemy mały gest unosząc je do góry.

    Przy stole siedzimy prosto, jemy ani zbyt wolno, ani zbyt szybko. Żadnych oznak łakomstwa. Absolutnie niedopuszczalne jest robienie kulek z chleba! W niektórych domach używa się miseczek z wodą perfumowaną do umycia palców. Od stołu wstajemy na znak pani domu, nie szurając krzesłem i odkładając serwetkę. Młoda dziewczyna nie pija zwykłej kawy ani likierów, może jednak pomóc pani domu w ich serwowani, uważając przy tym na kolejność w podawaniu napojów. Najpierw osoby starsze. Co prawda przesąd trzynastu gości jest bezzasadny, ale niektórzy nadal przywiązują do niego dużą wagę. Trzeba tej liczby unikać, a jeśli już się zdarzy nie kierować na ten fakt swojej uwagi i nie prowokować innych do zauważenia tego faktu.

    Wydmuchiwanie nosa. Róbcie to dyskretnie i skromnie. Wyciągnijcie chusteczkę, nie pochylajcie się nad nią. Nie rozkładajcie chusteczki jak flagi. Po wydmuchaniu nosa, nie zwijajcie jej w kłębek. Posługujcie się chusteczką  jak rzeczą luksusową, która wam służy do twarzy. Kilka kropel perfum, ale delikatnie, aby jedynie była to zapowiedź zapachu. Używanie chusteczki jest wskazane, bo kręcenie i pociąganie nosem może być uciążliwe dla wszystkich.

    Dbaj o swoją wymowę. Wypowiadaj się zawsze poprawnie, artykułuj wyraźnie, mów starannie, akcentuj jak należy. Sposób wymowy świadczy o waszym pochodzeniu. Również ton jakim mówicie świadczy o was. Im spokojniejszy, słodszy głos, tym lepsze wrażenie. Nie bądźcie marudne, zrzędliwe, monotonne. Nie podnoście głosu.

    Śmiech. Śmiejcie się, ale nigdy wulgarnie, głośno, nie pełnym gardłem, nie jak szaleńcy czy prostacy bez wychowania. Śmiejcie się, gdy jest okazja, ale nie z byle czego i nie przez cały czas, nie bez powodu. Zważcie też na to, z czego się śmiejecie. Żart w złym guście nie powinny wywoływać uśmiechu na twarzy młodej dziewczyny, gdyż w ten sposób okazuje ona brak szacunku dla samej siebie.


    Takimi radami wypełnione były książki dotyczące savoir vivre'u. Takie rady dawały matki swoim córkom.
    Czemu to wszystko służyło: okiełznaniu charakterów, stworzeniu idealnej panny, by potem była równie idealną żoną a może po prostu byciu nieuciążliwą dla innych?

    Wkrótce kolejne zasady dobrego wychowania! 

piątek, 20 kwietnia 2012

Porozmawiajmy o dobrych manierach

Zdziwicie się może, kiedy usłyszycie ode mnie, że jestem za uczeniem dzieci dobrych manier. Dodatkowy argument znalazłam, czytając notatki, jakie sporządziła mi Marta Orzeszyna z lektur poradników dobrego wychowania. Teraz na te poradniki patrzymy z przymrużeniem oka, czasem nawet trochę pogardliwie, jednak to chyba błąd. Widać na ulicy i w miejscach publicznych, że brak nam dobrych manier i grzeczności na co dzień, która tak bardzo ułatwia życie.




Czy podręczniki dobrego wychowania służyły tylko temu, by młodzieży zatruć życie? Czy spełniały też jakąś pożyczeczną rolę? Poczytajcie!

Savoir vivre dla dziewcząt

    Czystość. Przejaw szacunku do siebie i otoczenia. Można być biednym, żyć bardzo skromnie, ale nie wolno zapominać o dbaniu o siebie. To podstawa dobrego wychowania.

          Piękno fizyczne przemija, pozostaje piękno wewnętrzne, dobroć, która może zastąpić braki w urodzie. Piękno bez dobroci jest jedynie zimnym marmurem, który wabi, ale nie zatrzymuje na dłużej. Jedynie dobroć ma moc przywiązywania do siebie. Pocieszeniem dla tych, które nie są ładne,  jest to, że zawsze mogą być dobre. I nie przejmujcie się, że brakuje wam wdzięku, bo staranny ubiór i nienaganne zachowanie są wystarczającym atutem. Można ćwiczyć odpowiednie zachowanie.

           Kiedy siadacie nie padajcie na krzesło, jak osoba dźwigająca ogromny ciężar, że aż meble trzeszczą. Nie zostawiajcie ramion zwisających wzdłuż ciała. Wyprostujcie się, ramiona lekko do tyłu, ale nie za mocno, żeby nie wyglądać jak napuszony gołąb.

           Na ulicy nie patrzcie w niebo ani w czubki pantofelków, ale trzymajcie głowę prosto. Nie machajcie rękami, ale trzymajcie je zgięte na wysokości bioder. Na ulicy nie spieszcie się, jakby się paliło. Nie róbcie wielkich kroków, ale też nie szurajcie nogami, jak osoba bez sił. Miejcie krok równy ani za szybki ani zbyt wolny.

           Kiedy stoicie, nie przestępujcie z nogi na nogę. Nie podpierajcie się, kładąc pięści na biodrach. To takie wulgarne. Nie gestykulujcie, ruchy powinny być oszczędne. Nie wyciągajcie szyi zbyt do przodu. To nadaje głupawego wyglądu. Siedząc nie opierajcie się o krzesło plecami, możecie jedynie lekko go dotykać, żeby było to ledwo zauważalne.

            Nigdy nie krzyżujcie nóg i nie kiwajcie się do przodu i do tyłu. Siadajcie na brzegu krzesła, jak gdyby jedynie je muskając. Nie wybaczajcie sobie żadnych potknięć, zawsze pracujcie nad sobą. Bierzcie przykład z pani Richelieu, która przez 15 lat nigdy nie dotknęła plecami oparcia w swojej karocy. Odpowiednia edukacja podkreśli waszą elegancką i delikatną naturę.

            W kościele. Nie wolno robić nic, co przeszkadza innym w skupieniu się na modlitwie. Nie wolno wydmuchiwać nosa, kartkować gazety parafialnej, bawić się kapeluszem, szeptać, komentować, ziewać, kiwać się na krzesłach, opierać stopy o siedzenia innych, kręcić głową na wszystkie strony, obserwować innych, manifestować z przesadą swoją wiarę, waląc się w piersi z hukiem. Niewybaczalne jest wchodzenie do kościoła w czasie mszy i odwracanie uwagi innych od modlitwy. Zwłaszcza w czasie ślubów ludzie zachowują się skandalicznie, wchodząc na ławki, szepcąc, komentując strój panny młodej. To nie teatr, to nadal jest dom boży. To kompletny brak dobrego wychowania, w stosunku do Boga, bo w jego domu się znajdujecie.

             Nie bądźcie zbyt spięte i idealne. Pamiętając o dobrym zachowaniu, nie zabijajcie tego, co w was naturane. Zbyt sztywne podporządkowanie się etykiecie, możecie stać się nudne i męczące dla towarzystwa. Przebywanie z wami może upodobnić się do zakładania żelaznego gorsetu. Ludzie zaczną w końcu was unikać. Sama etykieta nie uczyni z was osoby godnej zainteresowania. Czasem zdarzają się sytuacje, w których naturalna, spontaniczna reakcja i okazanie żywych uczuć zostanie wam przez wszystkich wybaczony. Nikt nie będzie was piętnował, gdy podrzecie suknie ratując na ulicy dziecko przed upadkiem.

            Pilnujcie się, bo często wasze wady biorą górę nad etykietą! Egoizm i powierzchowność zawsze wyjdą na wierzch w najmniej oczekiwanych momentach. Jak u panienki, która w domu przyjaciółki ogarniętym żałobą po ukochanym ojcu, nie mogła się opanować przed spojrzeniem w lustro i podziwianiem swojego nowego kapelusza. Zawsze trzeba umieć się zachować stosownie do sytuacji. Egoiści, którym brakuje dobroci serca, nie potrafią w ostateczności poddać się etykiecie, bo myślą jedynie o sobie. Brak im taktu i wrażliwości, aby się zachowywać poprawnie. Ranią w ten sposób innych nawet tego nie zauważając.

            Zachowanie w salonie. Jest to dla wielu dziewcząt prawdziwe wyzwanie. Jeśli nie potrafią się zachować w domu, wobec ludzi, z którymi żyją i którzy je kochają, trudno im będzie robić to w towarzystwie. Należy wykazać się powściągliwością, starannością i opanowaniem – cechami bardzo rzadkimi u młodych panien. Żadnej przesady, żadnych ekscesów! Nie można kryć się zbytnio za nieśmiałością, nie można również uciekać w bezczelność. Trzeba znaleźć równowagę. Najlepszą metodą jest prostota zachowania bez pragnienia olśniewania, brylowania i skupiania na sobie uwagi. Cecha ta jest właściwa tylko naturom głębokim i świadomym swej wartości.

            Młoda dama powinna przywitać się z panią domu czekając aż ta poda jej pierwsza rękę, pamiętając, że zawsze starsza osoba wyciąga dłoń do powitania jako pierwsza. Potem skinieniem głowy pozdrowić zgromadzone już osoby. Jeśli są wśród nich znajomi, należy podejść, by się przywitać, a dopiero później usiąść. Uważać na rozmowy z gośćmi, uprzejmie odpowiadać na pytania, nie nagabywać nieznajomych i starszych, znaleźć moment, kiedy delikatnie można włączyć się do rozmowy.

              Bardzo brzydkim zwyczajem, który panoszy się w salonach jest ignorowanie wchodzących i wychodzących gości. Panie siedzą bezczelnie przypatrując się nowym gościom i plotkując. Nie należy tak robić. Młoda dama powinna okazać szacunek wstając, kiedy wchodzi lub wychodzi inna dama. Możliwe, że okażecie się jedyną osobą okazująca taką grzeczność, ale trzeba mieć odwagę zachowywania się jak trzeba w obliczu upadku dobrych obyczajów.

             Kiedyś zbierzecie owoce swoich wysiłków. Możecie również zaproponować pani domu pomoc w drobnych czynnościach – nalaniu herbaty, podaniu jakiegoś przedmiotu. Możecie nawiązać rozmowę z inną młodą panną, nawet jeśli nie została wam przedstawiona. Nie wstajecie, gdy wchodzą mężczyźni, ale byłoby już niegrzecznością nie przywitać się z ojcem przyjaciółki, który jest osobą straszą od was. Podajecie rękę ojcom przyjaciółek, ich mężom, starszym z racji wieku, ale nigdy młodym mężczyznom, chyba, że znacie się od dzieciństwa lub wasi rodzice podtrzymują z ich rodzinami relacje przyjacielskie. Nie wolno się odzywać jako pierwsza do nieznajomych mężczyzn, chyba, że podejmuje się we własnym domu, pomagając matce pełnić obowiązki pani domu. Wtedy wskazujemy miejsce każdej osobie, oferujemy krzesła i taborety dla dam i osób starszych oraz pozdrawiamy każdego gościa.
To pierwszy z naszych wykładów o dobrym wychowaniu. Następne wkrótce!




wtorek, 17 kwietnia 2012

Poznajcie Martę



Ta kryjąca się za ciemnymi okularami piękna kobieta, to Marta Orzeszyna.
Chciałabym, abyście ją poznali, bowiem "Podróż do miasta świateł" bardzo wiele jej zawdzięcza.

Marta mieszka w Namysłowie, jest absolwetnką romanistyki, przebywała przez dziesięć lat w Paryżu i tak się szczęśliwie dla mnie złożyło, że przeczytała "Cukiernię Pod Amorem".

Spotkałyśmy się kilka razy wirtualnie i kiedyś zapytałam ją, czy nie zechciałaby zostać moją dokumentalistką przy nowej powieści. Ku mojemu wielkiemu zadowoleniu Marta wyraziła zgodę.
Współpracujemy od wakacji, za nami pierwszy tom "Podróży" i jestem pełna podziwu dla jej nadzwyczajnej pracowitości, dokładności, szybkości, z jaką wyszukuje potrzebne mi do powieści szczegóły. Oczywiście ja je również staram się zbierać sama, jednak bez jej znajomości języka (moja jest jedynie pobieżna) powieść nie miałaby tyle autentyczności, co będziecie mogli, mam nadzieję, już wkrótce ocenić sami.

Dziękuję, Marto!

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Paryż 1867

W tym roku rozpoczynam opowieść o Róży z Wolskich. Trwa właśnie wystawa światowa, a Róża z matką przyjeżdża w odwiedziny do wuja Izydora.




Miasto u jej stóp jaśniało, niczym wielobarwny dywan utkany ze światła. Migotało, czarowało, oszałamiało. Zachwycona nocą i niezwykłym widokiem, chłonęła magiczne obrazy fajerwerków wybuchających raz po raz ponad Polem Marsowym. Oglądane z podparyskiego wzgórza Montmartre przypominały Perseidy, spadające gwiazdy. Najpierw unosiły się wysoko, potem zataczały wdzięczny łuk, aż znienacka gasnąc, wtapiały się w ciemność. Inne, nieoczekiwanie wybuchały, rozszczepiając się na tysiące drobin, by opaść pod postacią srebrzystego deszczu lub utonąć w połyskujących złotem rzekach wielkich bulwarów.

„Czyżby wszystkie gwiazdy naraz spadły?” – przestraszyła się i, przytrzymując dłonią kapelusz, zadarła głowę ku górze.

W poszarzałym firmamencie, jakby zawstydzone, wisiały nad rozświetlonym miastem mocno wyblakłe konstelacje.

„Nasze ładniejsze!” – pomyślała z satysfakcją, wspomniawszy wyprawy do kościoła na nabożeństwo Pasterki i granatowy nieboskłon aż kipiący od gwiazd podczas mroźnych nocy Bożego Narodzenia.

„Miasto światła” zachwycało jednak na tysiąc różnych sposobów i z pewnością żadne inne miejsce na świecie nie mogło konkurować z Paryżem, który po zmroku robił jeszcze większe wrażenie niż za dnia, kiedy zadziwiał i przerażał ogromem budynków, hałasem czynionym przez powozy oraz pieszych na bulwarach, zachwycał pięknem kościołów, mnogością pałaców, szerokością ulic, urokiem parków, szokował ilością teatrów, restauracji, pasaży czy pawilonów wzniesionych specjalnie na Wystawę Powszechną. Zdumiewał przybysza z prowincji różnobarwnym tłumem, przemierzającym go wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu coraz to nowych atrakcji. Takiego mrowia ludzi wychowana na wsi dziewczynka nie widziała jeszcze nigdy.

Gdy przed niespełna dwoma tygodniami wysiadła z pociągu na Gare du Nord, zmęczona kilkudniową podróżą postanowiła, że nigdy nie polubi Paryża. Przestraszył ją hałaśliwy dorożkarz, mówiący bełkotliwym francuskim, przeraziły piętrowe omnibusy, rozczarowały rozkopane ulice, rudery na peryferiach i zburzone domy w centrum. Pośpiech, który zobaczyła podczas swej pierwszej przejażdżki z dworca do domu wuja, napełnił trwogą. Ale te przykre wrażenia powoli ustępowały, zaś miasto poznawane coraz bliżej dzięki kolejnym wycieczkom, z dnia na dzień zyskiwało jej względy. Zresztą, jak mogło być inaczej? Czy ktokolwiek zdołał się oprzeć jego urokowi?

Rzuciła szybkie spojrzenie na matkę, by sprawdzić, czy ona również podziwia obraz rozświetlonego nocnego Paryża. Ale Krystyna Wolska stała sztywno, bez uśmiechu, ze wzrokiem utkwionym gdzieś w zamykającej horyzont czerni. Od początku uważała tę późnowieczorną eskapadę za szaleństwo i zgodziła się na nią wyłącznie dlatego, że wuj Izydor tak bardzo nalegał.

-           Zamknij usta, Różo! – syknęła, nie potrafiąc ukryć rozdrażnienia. – Masz już prawie dziewięć lat, w tym wieku nie powinno się zapominać o dobrych manierach.

* * *

Ikonografia: Louis-Jacques-Mande Daguerre, Paryż widziany z Montmartre'u, I poł. XIX w.

sobota, 7 kwietnia 2012

Fragment powieści




Pasaż Opery rozciągał się pomiędzy bulwarem des Italiens a Operą Le Peletier, dość  blisko rue de la Chaussée d’Antin. Krystyna znała drogę. Włożyła dwadzieścia franków do rękawiczki, aby nikt nie pozbawił jej pieniędzy znienacka wyszarpując torebkę, założyła kapelusz i rzuciwszy spojrzenie w lustro, była gotowa do pierwszego samotnego spaceru. Trochę drżała na myśl, co może  spotkać, kobietę spacerującą bez towarzystwa, ale wszak w Paryżu nie było to niczym dziwnym. Na bulwarach widywała wiele pań pozbawionych męskiej opieki,  zdecydowała więc, że mimo wszystko pójdzie z Różą na piechotę.

Chodziło nie tyle o oszczędność, co o przechadzkę. Na bulwarach przebudowanych przez barona Haussmanna nie trzeba było wciąż uważać, stąpając po deskach chroniących przed ugrzęźnięciem w błocie lub piasku. Tu przebudowa miasta była już zakończona. Zresztą dziś pogoda dopisywała, a Krystyna nie ufała paryskim fiakrom. Nie ufała również paryskiej ulicy, tym tłumom przewalającym się w poszukiwaniu zarobku i nękającym przyzwoitych ludzi. Nie ufała żebrakom, sprzedawcom jarzyn, nosiwodom, kwiaciarkom, szklarzom, muzykantom, ulicznym śpiewakom, handlarzom używanymi ubraniami, treserom pcheł, atletom, gazeciarzom, sprzedawcom tabel giełdowych ani roznosicielom ogłoszeń i prospektów czy napoju z lukrecji. Idąc ulicą, raz po raz narażała się na ofertę usługi lub sprzedaży, brzmiącą jak prośba, a częściej jeszcze, jak groźba.

Nigdy nie zapuściłaby się sama na taki Boulevard du Temple, gdzie nie bylo jak się rpzecisnąć między powozami. Gdzie gawiedź szukała rozrywki podczas jarmarków, zaglądając do nędznych teatrzyków i dioram. Gdzie połykacze noży ustawiali się obok sprzedawców wykałaczek, kobiet z brodą oraz żywych kościotrupów i prześcigali w walce o zarobienie kilku nędznych sous. Wolała spacerować w pasażach. Tu nie trzeba było obawiać się o pogodę czy ruch uliczny.

Ale choć nigdy by się do tego nie przyznała, pociągał ją poszerzony, bogaty Boulevard des Italiens, z jego eleganckim towarzystwem, dandysami przechadzającymi się w towarzystwie zawsze usłużnych lokajczyków, zwracającymi uwagę damami z towarzystwa w eleganckich kolasach.  Urzędowały tu jednak również kobiety upadłe, które wuj Izydor raz tylko nazwał przy Krystynie, wulgarnym słowem „dziwki”. Naturalnie natychmiast przeprosił za swe żołnierskie maniery, jednak niesmak pozostał na długo.  

Ukryta w powozie, Krystyna czuła się bezpieczna, rezygnując z wzięcia fiakra, musiała przybrać na twarz wyraz wyższości, który mówiłby wszystkim, że nie jest zainteresowana żadną transakcją. Tylko tak mogła się obronić przed tłuszczą. Bolała jednak, że nie może się w żaden sposób uzbroić przeciwko paryskim flâneurom. Trochę obawiała się tych mężczyzn, wśród których zdarzali się pisarze, artyści, dziennikarze, malarze, aktorzy i politycy, błąkający się po mieście bez wyraźnego celu, wolnym krokiem przemierzający galerie, przesiadujący w ogródkach kawiarni.  Zwłaszcza u Tortoniego zawsze było ich pełno.

Nie sądziła bynajmniej, że któryś z nich mógłby ją pozbawić pieniędzy, już prędzej byłoby to dziełem jakiegoś małego złodziejaszka, obdartusa w kaszkiecie. Bała się flâneurów, gdyż siedząc bezczynnie w kawiarnianych ogródkach, obserwowali ulicę i za zasłoną gazety szeptali coś do swoich towarzyszy. Dotychczas widywała ich jedynie z przejeżdżającego szybko powozu, teraz musiała przejść pod ostrzałem ich lustrujących spojrzeń.

Gdy znalazły się z Różą obok jednego z takich ogródków, usłyszała gromki śmiech. Zagryzła wargi, mocniej ścisnęła dłoń dziecka i przyspieszyła kroku. Pewnie rozbawił ich czarny kolor jej skromnej, nieco sfatygowanej sukni o niemodnym już od dawna kroju. Wbiła wzrok w trotuar, aby nie napotkać niczyjego spojrzenia i minąć ich jak najprędzej, zanim kolejny wybuch śmiechu do cna pozbawi ją pewności siebie. Upokorzona pogardliwymi, jak jej się wydawało spojrzeniami młodych mężczyzn, Krystyna nie zauważyła, że Róża przykucnęła, aby zawiązać trzewik.

Dziewczynka drżącymi dłońmi nieudolnie motała pętelkę, obawiając się karcącego fuknięcia i przykrego komentarza, że znów zaciągnęła sznurówki nie dość mocno. Przez jedno krótkie mgnienie jej wzrok, jakby pociągnięty tam siłą, zawisł nad kawiarnianym stolikiem, a oczy stopiły się ze spojrzeniem młodego mężczyzny. Róża wiedziała, że jest to niedozwolone i niewybaczalne, ale w jakimś niezrozumiałym, niepojętym dla niej samej, przedziwnym uporze, chłonęła je, czując, że rozgrzewa ją ono od środka, napełniając nieznaną słodyczą. Mężczyzna, jakby do siebie, powiedział szeptem:

-          Quelle jolie fillette[1].

Jego słowa zagłuszyło surowe:

-          Różo! Nie marudź!

Spojrzała po raz ostatni na mężczyznę, a on uśmiechnął się melancholijnie, jakby zrozumiał wypowiedzianą po polsku przyganę, dziewczynka czym prędzej uciekła więc ze wzrokiem.

„Jolie fillette?”[2] – To było o niej? Więc jest ładna? Nigdy nie przyszło jej to do głowy. A może tylko bardzo chciała to usłyszeć, a ten pan nic takiego nie powiedział? Zresztą matka powtarza jej zawsze, że uroda nie ma żadnego znaczenia, liczą się tylko pobożność i dobre maniery. Dlaczego tak mówi? Bo uważa swą córkę za brzydką.

Tymczasem Krystyna również usłyszała dobiegający od stolika strzępek rozmowy:

-          ... karmelowo zabarwione ciało na tle bituminu czarnego, jak noc, światło z tyłu ma ramionach i udręczony wyraz twarzy, wynikający najwyraźniej z bólu brzucha.

-                     Takie malarstwo to kpina.

-                     Nie kpina, tylko klasyka.

-                     Bezduszny formalizm, który już dawno zdechł.

-                     A przygotowaliście coś na Salon? Niedługo mija termin składania prac.

-                     Tardoux wszystko mi odrzucił.

-                     Mnie też. Ale jeszcze coś namaluję.

Zatem nie mówili o niej! Krystyna odetchnęła z ulgą. I choć jeszcze przed chwilą kuliła się pod rzekomym pręgierzem ich wzroku, teraz zerknęła w stronę stolika. Siedziało tam trzech młodych, beztroskich, elegancko ubranych mężczyzn.

„Niczym plotkarki! – pomyślała ze wzgardą. – Gadacie trzy po trzy, zabijacie czas, nudzicie się. Jak byście się zachowali w obliczu armat wroga skierowanych w wasze piersi? Czy bylibyście równie odważni, jak bezdusznie teraz wyśmiewacie tego nieszczęsnego malarza?”

            Spojrzała na Różę, która zacisnęła właśnie sznurówki i wstała, gotowa do dalszego spaceru.   



[1] Jaka śliczna dziewczynka. (fr.)
[2] Śliczna dziewczynka. (fr.)

Ilustracja: Jean-Francois Raphaelli "Boulevard des Italiens. Paris"

http://www.impressionism-art.org/img1026.htm

czwartek, 5 kwietnia 2012

Zacznijmy zatem...


Z Gutowa do Paryża, czyli Podróż do miasta świateł
Dla autora najważniejsze jest zawsze najmłodsze dziecko i pytania: Czy uniknie błędów starszych braci? Czy okaże się równie zdolne? Roztoczyłam zatem moją osobistą pieczę nad tym miejscem, aby Wam, przyjaciele, opowiedzieć o Róży.



Czytelników, dla których Cukiernia Pod Amorem była niezapomnianą przygodą i chcieliby znów poczuć atmosferę tamtej opowieści, tym razem zapraszam do odbycia podróży odleglejszej.

Malarka i kobieta fatalna, epizodyczna postać sagi, rudowłosa Róża z Wolskich, zaintrygowała czytelników i wielu zapragnęło dokładniej przyjrzeć się jej biografii. Brakowało Wam dalszych epizodów z jej życia, żałowaliście, że Wasza znajomość skończyła się nim na dobre zdołała się rozpocząć.  

Wiemy z „Zajezierskich”, że studiowała w Paryżu i poślubiła francuskiego księcia, ale nie znamy powodu jej nagłego wyjazdu z Cieciórki, gdzie poznała i uwiodła Tomasza Zajezierskiego.

Nasza podróż zacznie się jednak od powrotu do Gutowa. Staniemy na rynku w roku 2011 i spojrzymy na miasto oczyma osoby, która tam dawno nie gościła. Nina Hirsch, warszawska historyczka sztuki, przyjeżdża do miasteczka z powodów rodzinnych. Gutowo pamięta z dzieciństwa, ale zauważa duże zmiany. Cukiernia Pod Amorem wciąż oczywiście działa, na rynku stoją kosze z kwiatami, a spośród nich wyłania się tajemnicze wejście prowadzące do podziemnej trasy spacerowej.

Nina nocuje w pałacu-hotelu w Zajezierzycach, gdzie poznaje jego nową właścicielkę oraz legendę związaną z portretem hrabiego Tomasza, która każe jej wrócić do Gutowa i w konsekwencji wyruszyć w podróż do stolicy Francji.

Tam właśnie, w maju 1867 roku, przybyła z dziewięcioletnią córką Krystyna Wolska. Wygnana z kraju przez wypadki związane z powstaniem styczniowym oraz chorobę dziecka, na którą w Polsce nikt nie może znaleźć lekarstwa, ma nadzieję, że francuscy specjaliści zdołają przywrócić Róży utraconą kilka lat wcześniej zdolność mowy.

Wiosną tego roku do miasta świateł ściągają niezliczone rzesze gości. Wystawa Powszechna oraz cuda, jakie oferuje stolica świata, interesują nawet koronowane głowy. Jednocześnie trwają prace nad modernizacją Paryża. Powstają Wielkie Bulwary, a miasto z wolna przybiera nowoczesne oblicze. Wojna francusko-pruska i następująca po niej Komuna Paryska staną się wkrótce pomostem między Drugim Cesarstwem a Trzecią Republiką i rozpoczną długotrwały okres prosperity, zwany la belle époque.

Jak potoczą się losy Krystyny i jej córki? Czy Róża przemówi? Czy uda jej się podbić Paryż? W jakim celu wyruszy do Polski? Czy będzie szczęśliwa z francuskim księciem? Czy spełni się w sztuce i czego jej zabraknie? To wszystko spróbuje odkryć Nina Hirsch, rozplątując ścieżki życia Róży z Wolskich, księżnej de Vallenord, której prace w tajemniczych okolicznościach giną z europejskich muzeów...

Powieść składać się będzie z dwóch części:

Tom 1: Róża z Wolskich, obejmować będzie lata 1867 – 1892 i rok 2011. Jego premiera przewidziana jest na październik 2012
Tom 2: Rose de Vallenord, obejmować będzie dalsze dzieje Róży. Jego premierę Wydawnictwo Nasza Księgarnia zapowiada na październik 2013.

Współpraca dokumentacyjna: Marta Orzeszyna.
Redakcja: Anna Garbal.
Projekt okładki: Marta Weronika Żurawska-Zaręba.

wtorek, 3 kwietnia 2012

Entrez, s'il vous plait...

To zabawne, że nim jeszcze zapisałam tu pierwszy post, dwie z Was stanęly u drzwi, gotowe oczekiwać na...
Właśnie, na co? Marta, wiadomo, moja towarzyszka podróży, będzie mnie pilnowała, abym nie popełniła błędu, ale Ewa?
Zatem specjalnie dla Ewy obraz Jamesa Tissota, Entrez s'il vouz plait...


Tu znajdziecie zapowiedź powieści, ktora ukaże się w październiku 2012 nakładem Wydawnictwa Nasza Księgarnia: