Miasto
u jej stóp jaśniało, niczym wielobarwny dywan utkany ze światła. Migotało,
czarowało, oszałamiało. Zachwycona nocą i niezwykłym widokiem, chłonęła
magiczne obrazy fajerwerków wybuchających raz po raz ponad Polem Marsowym.
Oglądane z podparyskiego wzgórza Montmartre przypominały Perseidy, spadające
gwiazdy. Najpierw unosiły się wysoko, potem zataczały wdzięczny łuk, aż
znienacka gasnąc, wtapiały się w ciemność. Inne, nieoczekiwanie wybuchały,
rozszczepiając się na tysiące drobin, by opaść pod postacią srebrzystego
deszczu lub utonąć w połyskujących złotem rzekach wielkich bulwarów.
„Czyżby
wszystkie gwiazdy naraz spadły?” – przestraszyła się i, przytrzymując dłonią
kapelusz, zadarła głowę ku górze.
W
poszarzałym firmamencie, jakby zawstydzone, wisiały nad rozświetlonym miastem
mocno wyblakłe konstelacje.
„Nasze
ładniejsze!” – pomyślała z satysfakcją, wspomniawszy wyprawy do kościoła na
nabożeństwo Pasterki i granatowy nieboskłon aż kipiący od gwiazd podczas
mroźnych nocy Bożego Narodzenia.
„Miasto
światła” zachwycało jednak na tysiąc różnych sposobów i z pewnością żadne inne
miejsce na świecie nie mogło konkurować z Paryżem, który po zmroku robił
jeszcze większe wrażenie niż za dnia, kiedy zadziwiał i przerażał ogromem
budynków, hałasem czynionym przez powozy oraz pieszych na bulwarach, zachwycał
pięknem kościołów, mnogością pałaców, szerokością ulic, urokiem parków,
szokował ilością teatrów, restauracji, pasaży czy pawilonów wzniesionych
specjalnie na Wystawę Powszechną. Zdumiewał przybysza z prowincji różnobarwnym
tłumem, przemierzającym go wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu coraz to nowych
atrakcji. Takiego mrowia ludzi wychowana na wsi dziewczynka nie widziała
jeszcze nigdy.
Gdy
przed niespełna dwoma tygodniami wysiadła z pociągu na Gare du Nord, zmęczona
kilkudniową podróżą postanowiła, że nigdy nie polubi Paryża. Przestraszył ją
hałaśliwy dorożkarz, mówiący bełkotliwym francuskim, przeraziły piętrowe
omnibusy, rozczarowały rozkopane ulice, rudery na peryferiach i zburzone domy w
centrum. Pośpiech, który zobaczyła podczas swej pierwszej przejażdżki z dworca
do domu wuja, napełnił trwogą. Ale te przykre wrażenia powoli ustępowały, zaś
miasto poznawane coraz bliżej dzięki kolejnym wycieczkom, z dnia na dzień
zyskiwało jej względy. Zresztą, jak mogło być inaczej? Czy ktokolwiek zdołał
się oprzeć jego urokowi?
Rzuciła
szybkie spojrzenie na matkę, by sprawdzić, czy ona również podziwia obraz
rozświetlonego nocnego Paryża. Ale Krystyna Wolska stała sztywno, bez uśmiechu,
ze wzrokiem utkwionym gdzieś w zamykającej horyzont czerni. Od początku uważała
tę późnowieczorną eskapadę za szaleństwo i zgodziła się na nią wyłącznie
dlatego, że wuj Izydor tak bardzo nalegał.
- Zamknij usta, Różo! – syknęła, nie
potrafiąc ukryć rozdrażnienia. – Masz już prawie dziewięć lat, w tym wieku nie
powinno się zapominać o dobrych manierach.
Ikonografia: Louis-Jacques-Mande Daguerre, Paryż widziany z Montmartre'u, I poł. XIX w.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz