Pasaż
Opery rozciągał się pomiędzy bulwarem des Italiens a Operą Le Peletier,
dość blisko rue de la Chaussée d’Antin.
Krystyna znała drogę. Włożyła dwadzieścia franków do rękawiczki, aby nikt nie
pozbawił jej pieniędzy znienacka wyszarpując torebkę, założyła kapelusz i
rzuciwszy spojrzenie w lustro, była gotowa do pierwszego samotnego spaceru.
Trochę drżała na myśl, co może spotkać,
kobietę spacerującą bez towarzystwa, ale wszak w Paryżu nie było to niczym
dziwnym. Na bulwarach widywała wiele pań pozbawionych męskiej opieki, zdecydowała więc, że mimo wszystko pójdzie z
Różą na piechotę.
Chodziło
nie tyle o oszczędność, co o przechadzkę. Na bulwarach przebudowanych przez
barona Haussmanna nie trzeba było wciąż uważać, stąpając po deskach chroniących
przed ugrzęźnięciem w błocie lub piasku. Tu przebudowa miasta była już
zakończona. Zresztą dziś pogoda dopisywała, a Krystyna nie ufała paryskim
fiakrom. Nie ufała również paryskiej ulicy, tym tłumom przewalającym się w
poszukiwaniu zarobku i nękającym przyzwoitych ludzi. Nie ufała żebrakom,
sprzedawcom jarzyn, nosiwodom, kwiaciarkom, szklarzom, muzykantom, ulicznym
śpiewakom, handlarzom używanymi ubraniami, treserom pcheł, atletom,
gazeciarzom, sprzedawcom tabel giełdowych ani roznosicielom ogłoszeń i
prospektów czy napoju z lukrecji. Idąc ulicą, raz po raz narażała się na ofertę
usługi lub sprzedaży, brzmiącą jak prośba, a częściej jeszcze, jak groźba.
Nigdy
nie zapuściłaby się sama na taki Boulevard du Temple, gdzie nie bylo jak się rpzecisnąć między powozami. Gdzie gawiedź szukała rozrywki podczas
jarmarków, zaglądając do nędznych teatrzyków i dioram. Gdzie połykacze noży
ustawiali się obok sprzedawców wykałaczek, kobiet z brodą oraz żywych
kościotrupów i prześcigali w walce o zarobienie kilku nędznych sous. Wolała
spacerować w pasażach. Tu nie trzeba było obawiać się o pogodę czy ruch
uliczny.
Ale
choć nigdy by się do tego nie przyznała, pociągał ją poszerzony, bogaty
Boulevard des Italiens, z jego eleganckim towarzystwem, dandysami
przechadzającymi się w towarzystwie zawsze usłużnych lokajczyków, zwracającymi
uwagę damami z towarzystwa w eleganckich kolasach. Urzędowały tu jednak również kobiety upadłe,
które wuj Izydor raz tylko nazwał przy Krystynie, wulgarnym słowem „dziwki”.
Naturalnie natychmiast przeprosił za swe żołnierskie maniery, jednak niesmak
pozostał na długo.
Ukryta
w powozie, Krystyna czuła się bezpieczna, rezygnując z wzięcia fiakra, musiała
przybrać na twarz wyraz wyższości, który mówiłby wszystkim, że nie jest
zainteresowana żadną transakcją. Tylko tak mogła się obronić przed tłuszczą.
Bolała jednak, że nie może się w żaden sposób uzbroić przeciwko paryskim flâneurom.
Trochę obawiała się tych mężczyzn, wśród których zdarzali się pisarze, artyści,
dziennikarze, malarze, aktorzy i politycy, błąkający się po mieście bez
wyraźnego celu, wolnym krokiem przemierzający galerie, przesiadujący w
ogródkach kawiarni. Zwłaszcza u
Tortoniego zawsze było ich pełno.
Nie
sądziła bynajmniej, że któryś z nich mógłby ją pozbawić pieniędzy, już prędzej
byłoby to dziełem jakiegoś małego złodziejaszka, obdartusa w kaszkiecie. Bała
się flâneurów, gdyż siedząc bezczynnie w kawiarnianych ogródkach, obserwowali
ulicę i za zasłoną gazety szeptali coś do swoich towarzyszy. Dotychczas
widywała ich jedynie z przejeżdżającego szybko powozu, teraz musiała przejść
pod ostrzałem ich lustrujących spojrzeń.
Gdy
znalazły się z Różą obok jednego z takich ogródków, usłyszała gromki śmiech.
Zagryzła wargi, mocniej ścisnęła dłoń dziecka i przyspieszyła kroku. Pewnie
rozbawił ich czarny kolor jej skromnej, nieco sfatygowanej sukni o niemodnym
już od dawna kroju. Wbiła wzrok w trotuar, aby nie napotkać niczyjego
spojrzenia i minąć ich jak najprędzej, zanim kolejny wybuch śmiechu do cna
pozbawi ją pewności siebie. Upokorzona pogardliwymi, jak jej się wydawało
spojrzeniami młodych mężczyzn, Krystyna nie zauważyła, że Róża przykucnęła, aby
zawiązać trzewik.
Dziewczynka
drżącymi dłońmi nieudolnie motała pętelkę, obawiając się karcącego fuknięcia i
przykrego komentarza, że znów zaciągnęła sznurówki nie dość mocno. Przez jedno
krótkie mgnienie jej wzrok, jakby pociągnięty tam siłą, zawisł nad kawiarnianym
stolikiem, a oczy stopiły się ze spojrzeniem młodego mężczyzny. Róża wiedziała,
że jest to niedozwolone i niewybaczalne, ale w jakimś niezrozumiałym,
niepojętym dla niej samej, przedziwnym uporze, chłonęła je, czując, że
rozgrzewa ją ono od środka, napełniając nieznaną słodyczą. Mężczyzna, jakby do
siebie, powiedział szeptem:
- Quelle jolie fillette[1].
Jego
słowa zagłuszyło surowe:
- Różo! Nie marudź!
Spojrzała
po raz ostatni na mężczyznę, a on uśmiechnął się melancholijnie, jakby
zrozumiał wypowiedzianą po polsku przyganę, dziewczynka czym prędzej uciekła
więc ze wzrokiem.
„Jolie
fillette?”[2]
– To było o niej? Więc jest ładna? Nigdy nie przyszło jej to do głowy. A może
tylko bardzo chciała to usłyszeć, a ten pan nic takiego nie powiedział? Zresztą
matka powtarza jej zawsze, że uroda nie ma żadnego znaczenia, liczą się tylko
pobożność i dobre maniery. Dlaczego tak mówi? Bo uważa swą córkę za brzydką.
Tymczasem
Krystyna również usłyszała dobiegający od stolika strzępek rozmowy:
- ... karmelowo zabarwione ciało na tle
bituminu czarnego, jak noc, światło z tyłu ma ramionach i udręczony wyraz
twarzy, wynikający najwyraźniej z bólu brzucha.
-
Takie malarstwo to kpina.
-
Nie kpina, tylko klasyka.
-
Bezduszny formalizm, który już dawno
zdechł.
-
A przygotowaliście coś na Salon?
Niedługo mija termin składania prac.
-
Tardoux wszystko mi odrzucił.
-
Mnie też. Ale jeszcze coś namaluję.
Zatem
nie mówili o niej! Krystyna odetchnęła z ulgą. I choć jeszcze przed chwilą
kuliła się pod rzekomym pręgierzem ich wzroku, teraz zerknęła w stronę stolika.
Siedziało tam trzech młodych, beztroskich, elegancko ubranych mężczyzn.
„Niczym
plotkarki! – pomyślała ze wzgardą. – Gadacie trzy po trzy, zabijacie czas,
nudzicie się. Jak byście się zachowali w obliczu armat wroga skierowanych w
wasze piersi? Czy bylibyście równie odważni, jak bezdusznie teraz wyśmiewacie
tego nieszczęsnego malarza?”
Spojrzała
na Różę, która zacisnęła właśnie sznurówki i wstała, gotowa do dalszego
spaceru.
Ilustracja: Jean-Francois Raphaelli "Boulevard des Italiens. Paris"
http://www.impressionism-art.org/img1026.htm
Po przeczytaniu wszystkich tomów Cukierni marzyłam, żeby pojawiło się coś "dalej", coś w temacie. Ciężko było rozstać się z bohaterami. Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na kolejną powieść. Zapowiada się równie wciągająco co Cukiernia!
OdpowiedzUsuń