Paryż, maj 1867
Od wczesnych
godzin porannych w mieszkaniu Izydora Ziółkowskiego panował odświętny nastrój.
Wuj zamierzał dziś zabrać swą siostrzenicę Krystynę oraz jej małą córeczkę Różę
na teren Wystawy Światowej. Nie krył przejęcia, bo trwająca od kwietnia ekspozycja
budziła tak wielkie zainteresowanie, że ściągała do Paryża tysiące, a nawet
miliony zwiedzających ze wszystkich zakątków świata.
− Będę
waszym przewodnikiem! – Zapalił się na myśl o cudownościach, które przyjdzie im
wspólnie obejrzeć, a o których on już wielokrotnie czytał w prasie. – Do mostu Jeneńskiego
popłyniemy statkiem. Płynęłaś kiedyś statkiem? – zwrócił się do dziewczynki,
której oczy aż zalśniły z radości.
− Czy to aby
bezpieczne? – z nieukrywanym sceptycyzmem zapytała Krystyna.
− Nikomu się jeszcze nic do tej pory nie stało, choć na
pokładzie mieści się nawet sto pięćdziesiąt osób. O, proszę! – jakby na
potwierdzenie swych słów uderzył dłonią w wertowany właśnie przewodnik po
wystawie.
− No, ale to
pewnie drogo… Nie lepiej byłoby pojechać omnibusem?
− Ależ
bateaux mouches[1] to
właśnie nowe rzeczne omnibusy! Dzięki temu nie stracimy czasu w tłoku. Nie
frasuj się, dziecko drogie, to tylko dwadzieścia pięć centymów za osobę, taki
wydatek nikogo nie zrujnuje. Spraw sobie i małej trochę radości. Omnibusem
możemy wrócić, jeśli taka twoja wola. Albo fiakrem, sama zdecydujesz. I więcej
ci jeszcze powiem, na wystawie cumuje olbrzymi balon z podczepionym koszem,
jeśli przyszłaby nam ochota, moglibyśmy się wznieść ponad miasto i popatrzeć na
nie z powietrza!
− Co
to, to nie! W żadnym wypadku się na to nie zgodzę! I wuja też nie puszczę! Kto
by pomyślał, że taki rozsądny stateczny człowiek chce się porwać na podobnie
zwariowane przedsięwzięcie!
− Ależ
duszko, to całkiem bezpieczne i nie ma tu nic zwariowanego. Wszak Nadar[2], ten
dagerotypista, już kilka lat temu wybrał się w tym pojeździe do Brukseli! Do
samej Brukseli! Wszystkie gazety opisały tę eskapadę! A tam musieli ustawić
specjalne barierki, żeby Belgowie nie stratowali balonu.
− Wybacz,
wuju, ale cóż mnie może obchodzić jakiś fircyk i jego niesmaczne żarty?! Nie
dam zgody na żadne latanie! Zostawmy niebo dla ptaków, a wodę dla ryb. Człowiek
został stworzony do chodzenia po matce ziemi. Pojedziemy omnibusem albo
fiakrem.
Usilne
namowy wuja Izydora skruszyły jednak jej opór i Krystyna przystała na krótki
rejs bateau mouche. Omnibusem dotarli
do mostu Zgody, gdzie wsiedli na odkrytą platformę statku wycieczkowego. Była
to w Paryżu absolutna nowość. Statki kursowały od mostu Napoleona do wiaduktu
Auteil, a porty usytuowano po prawej lub lewej stronie rzeki. Linię specjalną
od Châtelet do mostu Iéna obsługiwano co dziesięć minut. Z takiej perspektywy
niewielu paryżan miało okazję widzieć miasto. Nawet wuj, zasiedziały już tu od
lat, patrzył raz na prawo, raz na lewo, chłonął widoki i sapał z zachwytu.
− Za
nami znajduje się wyspa Świętego Ludwika, zaś tamten gmach to dawne więzienie Conciergerie.
Tu widzicie Zgromadzenie Narodowe, a tam znowu, po lewo, Hôtel des Invalides,
dawny przytułek. Na jego podworcu stoi kościół, gdzie pochowano cesarza
Napoleona I. Ten podłużny budynek po prawo to jeden z pawilonów poprzedniej
Wystawy Powszechnej z 1855 roku, która odbywała się w Palais de l’Industrie. Na
dniach was tam zabiorę. Most, który mijamy, jest najdłuższy w Paryżu, to tak
zwany most Inwalidów. A tamten znowu to Alma, będziemy nim wracać. Ależ
wszystko inaczej wygląda od tej strony!
Wysiedli
w porcie przy moście Jeneńskim, gdzie znajdowało
się główne paradne wejście na wystawę. Tłok już się zaczynał, bo kupili tańsze
bilety, pozwalające zwiedzać pawilony narodowe od godziny dziesiątej. Róża
miała zachwyt w oczach. Z rozpalonymi policzkami ujęła dłoń wuja i mimo
napierającej zewsząd ludzkiej ciżby śmiało szła naprzód. Tuż za nimi
postępowała nadąsana nieco Krystyna.
Tereny
wystawy rozciągały się na ogromnym wolnym placu zwanym Polem Marsowym pomiędzy
lewym brzegiem Sekwany a École Militaire,. Z kamienia, żelaza, szkła zbudowano
tu olbrzymi koncentryczny budynek Pałac-Omnibus, na który składało się siedem
pierścieni o wspólnym środku. Począwszy od zewnętrznego, gdzie eksponowano
nowoczesne maszyny, ku środkowi tematycznie pokazywano wszystko, co wiek
dziewiętnasty oferował najlepszego w zakresie surowców naturalnych, tworzyw
sztucznych, wyrobów włókienniczych, artykułów gospodarstwa domowego,
przedmiotów zdobniczych i sztuki. Cztery drogi prowadziły do środka, gdzie
królowały miary i wagi oraz wyroby mennic.
Zanim jednak
weszli do wnętrza ogromnego pawilonu, najpierw przespacerowali się specjalnymi
alejkami, zwiedzając otwarte ekspozycje. Cóż tu były za dziwy! Wielkie jezioro
z kaskadą i pałacem z kryształu, namiot cesarzowej, specjalny strój do
przebywania pod wodą, Chinki pozujące do zdjęć, indiański wigwam, szlifiernia
diamentów, największa armata pokazana przez niemieckiego przedsiębiorcę Kruppa,
Arabowie na wielbłądach, wieża w ruinie z ekspozycją produkcji sera, rosyjskie
chaty zbudowane z drewnianych bali, olbrzymia beczka na wino, pałac ze
śpiewającymi egzotycznymi ptakami, aleja kamiennych lwów, wiodąca ku wnętrzu
egipskiej świątyni, bujany fotel w pawilonie amerykańskim, tunezyjski bazar i pałac
beja, dom japoński, fontanna z wodą kolońską, Murzyn grający na flecie, salon
lalek z ruchomymi rękoma i nogami, ubranych w przepiękne stroje, a także
drewniane figurki z Norymbergii: kareta z parą cesarską, ciągnięta przez osiem
koni i liczni żołnierze w orszaku!
Krystyna
z córką oraz wuj Izydor raz po raz przysiadali w którymś z pawilonów, aby
spróbować narodowych wiktuałów, jak chociażby prawdziwej chińskiej herbaty, rosyjskiego
kawioru, algierskiej kawy czy amerykańskiej ice cream soda[3]
oraz trochę odpocząć. Niespodziewanie Róża poczuła na języku dziwny słodkawy
smak, a od tych wszystkich cudowności zmącił jej się wzrok, obrazy zaś, dla
których zaczynało już brakować miejsca w maleńkiej główce, zlały się w jeden
szeroki potok, który porwał ją i uniósł gdzieś w przestworza.
− Róziu,
dziecko złote, ocknijże się! Róziu! – Wuj Izydor, trzymając w ramionach omdlałe
ciałko dziewczynki, głaskał drżącą dłonią blady policzek i szeptał, bliski łez.
– To moja wina! To wszystko moja wina! – załkał jeszcze, ale w tym samym
momencie Róża otworzyła oczy i uśmiechnęła się przepraszająco.
Wuj
i matka pomogli jej dojść do ławki i posadziwszy między sobą, zasypali potokiem
słów:
− Jak się
czujesz, już dobrze?
− Może trzeba
wezwać lekarza?
− Rozepnijmy ten
guziczek pod samą szyją.
− Gorąco dziś,
dziecku zabrakło powietrza.
− To z nadmiaru
wrażeń.
Siedzieli
przez dłuższą chwilę, nachylając się nad nią z troską; nie wiedzieli, co
począć. Wreszcie Róża sama wstała i pociągając wuja za rękę, dała znać, że jest
gotowa do dalszej eskapady. Temu jednak stanowczo sprzeciwiła się Krystyna
Wolska.
− Nie ma mowy! Na
dziś wystarczy! – powiedziała nieugiętym tonem.
Zarówno
wuj Izydor, jak i Róża znali jej niewzruszoną wolę, wiedzieli więc, że nic nie
wskórają. Wszyscy troje czuli się już zresztą bardzo zmęczeni. Jednakże nie
żałowali czasu spędzonego na wystawie, była to bowiem prawdziwa jednodniowa
podróż dookoła świata, której żaden balon Nadara by nie sprostał.
[1]
Tradycyjna
nazwa paryskich tramwajów wodnych.
[2]
Fotografik,
karykaturzysta, dziennikarz oraz pisarz francuski, właśc. Gaspard-Félix Tournachon (1820−1910).
[3]
Lody
zmieszane z wodą sodową i esencją smakową (ang.).
Już się nie mogę doczekać Pani Małgorzato, chwili gdy wezmę książkę do ręki :)
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać :)
OdpowiedzUsuńByle do października :)
Pozdrawiam!
Dziękuję i razem z Wami czekam...
OdpowiedzUsuńNie wierzę własnym oczom, że tu trafiłam:)
OdpowiedzUsuń