Przed
operą panował tłok nie do opisania. Wypadało się tu pokazać i rozumieli to
niemal wszyscy z towarzystwa, skoro kilka tysięcy osób wypełniało rokrocznie
ogromne przestrzenie teatru. Panie w najwykwintniejszych toaletach, panowie we
frakach zjeżdżali po kolacji na Boulevard de l’Opera. Budynek rzęsiście
iluminowany, w sztucznym świetle przedstawiał się jeszcze bardziej okazale niż
za dnia i już samo wejście na olbrzymie schody we foyer pod ostrzałem
ciekawskich spojrzeń było ekscytującym przeżyciem. Tego szczególnego wieczoru
każda z pań starała się wyglądać jak najpiękniej. Ukryte za czarnymi maseczkami
uśmiechały się zalotnie.
Róża
założyła krepdeszynową suknię od Paquin koloru karminowego. Przepleciona
łososiową szarfą i wiązana z lewej strony sprawiała wrażenie, jakby dało się ją
rozwiązać jednym pociągnięciem. Ten sam materiał pojawiał się również na
bufkach rękawów oraz stanowił prawą połowę gorsetu. Specjalnie zamówiony
fryzjer uczesał ją w kok, wpinając weń karminowy sztuczny kwiat. Na dłonie
założyła łososiowe rękawiczki, na stopy karminowe pantofelki. Wachlarz również
był koloru łososiowego. Prezentowała się pięknie! Jean-Pierre popatrywał
dookoła radośnie i z dumą uchylając cylindra, kłaniał się znajomym.
Henri Gervex, Bal maskowy
Kierując
się ku swojej loży, wymijali zamaskowanych pierrotów w wysokich szpiczastych
czapkach, mężczyzn we frakach i cylindrach, wytworne damy i tancerki z opery
szukające przygód, weneckich dożów oraz Kolombiny. Niemal wszyscy podrygiwali
przy dźwiękach skocznych melodii. Mimo czterech orkiestr, które bez przerwy
przygrywały, w operze nie tańczono, przechadzano się jedynie, żartowano,
wyglądano z lóż, starając się pod maseczkami rozpoznać znane paryskie piękności.
Wszędzie panował tłok i beztroska atmosfera zabawy.
Charles Hermans, Bal w operze
Gdy
zobaczyli dekorację sali, którą stanowił most Rialto oraz Pałac Dożów, sądzili,
że rzeczywiście znaleźli się w Wenecji. Róża próbowała pokrywać uśmiechem swoje
niedobre samopoczucie. Zaczęła baczniej przyglądać się Jean-Pierre’owi,
usiłując rozwikłać zagadkę jego zachowania. Dlaczego w Paryżu był miły, uroczy,
kochający, w Val zaś stawał się tyranem?
Do
ich loży zajrzał markiz de Miramont z żoną, Odile. Usiedli, po krótkiej chwili
kelner przyniósł szampana.
- Zdrowie młodej pary! – powiedział markiz.
Róża
uśmiechnęła się z wdzięcznością. Zdawała sobie sprawę, że i tu, w Paryżu,
wyższe sfery uważały ślub księcia z malarką za mezalians, niesmaczny żart,
fanaberię, która ludziom z gminu niepotrzebnie robi nadzieję na wejście do
elity towarzyskiej. Takie rzeczy się nie zdarzają, a jeśli już, kandydatka musi
wnieść solidny posag. Wtedy przymykano oczy z wyrozumiałością. Wszak każda
fortuna się kiedyś kończy. Ale Rose de Volska? Nie była wysoko postawiona, nie
miała majątku, jej uroda, choć niewątpliwa, nie wytrzymywała porównania z
subretkami z wodewilu czy baletnicami z opery.
- Na Boga, co strzeliło do głowy temu Vallenordowi?! – zastanawiał się pewnie ten i ów.
Każda
wizyta w loży oznaczała dla Róży mękę, ale i wyraz akceptacji. Jeśli nikt by
ich nie odwiedził, byłby to dowód ostracyzmu towarzystwa, któremu ona sama,
jako artystka, potrafiłaby stawić czoło, nie mogła się z nim jednak nie liczyć
jako księżna.
- Tu się ukrywają nasze gołąbeczki! – powiedział pan de Tremasquier. – Patrzcie, jacy zakochani! Tylko pozazdrościć! – opadł ciężko na krzesło i machnął zawadiacko ręką – Szampana! Jak się bawicie? Ależ tłok! Ach te baletniczki! Moja biedna żona zachorowała... Jestem niepocieszony! – udał smutnego i parsknął dziko.
- Zaraz się zacznie, uważajcie. Nie macie pojęcia, co tu
się będzie działo!
I
rzeczywiście! Przy ogłuszających dźwiękach muzyki, na salę balową wtoczył się
olbrzymi statek Bucentaura, a na nim ku scenie płynęli artyści opery, którzy za
chwilę mieli wystąpić. Nie wiadomo, co robiło większe wrażenie na gościach.
Wśród aplauzów rozpoczął się koncert.
- Potem będzie bitwa na kwiaty i pokaz sztucznych ogni! Czy
księżna weźmie udział w konkursie na Królową Balu? – zapytała pani du
Retig-Valmorin, która wysłuchawszy koncertu w innej loży, właśnie weszła,
sadowiąc swe obfite kształty obok Róży. Ta tylko pokręciła głową.
- Ale jak to nie?! – oponował pan du
Retig Valmorin, idący zawsze krok za żoną. – To absolutnie wykluczone, żeby
pani się tu ukrywała, ktoś musi bronić honoru naszego towarzystwa!
- Moim zdaniem jest pani murowaną
kandydatką do korony! – kiwała głową
Odile Miramont. – Ja, gdyby nie moje lata, nie wahałabym się ani chwili!
To takie podniecające!
Róża
uśmiechnęła się blado.
- Prawda, że moja królowa jest piękna? – bardziej
stwierdził niż zapytał Jean-Pierre.
- Pilnuj jej, Vallenord! Zwłaszcza dziś, bo krew nie
woda! – zażartował pan de Tremasquier, a nastrój księcia zmienił się w jednej
chwili.
- Chyba bym zabił! –
wycedził przez zęby.
- Kogo? – zapytał lekko przestraszony de Tremasquier, ale
książę nie zdołał odpowiedzieć, bo oto do loży wpadł Pierrot z wymalowaną na
biało twarzą i pociągając za rękę panią du Retig-Valmorin oraz pana de Tremasquier,
zachęcał ich do wyjścia.
- Bawmy się! – zawołał
i wybiegł.
Charles Hermans, Bal w operze
Pani
du Retig-Valmorin w ostatniej chwili chwyciła dłoń męża, ten zaś pociągnął
księcia, ów Różę, ona markiza, ten znów Odile Miramont i towarzystwo w rytm
skocznej muzyki, wesołym wężem poczęło krążyć po foyer Opery. Do korowodu przyłączali się goście z
kolejnych lóż, spacerujący i stojący z boku. Kobiety oraz mężczyźni, starzy,
młodzi, zamaskowani i bez masek, we frakach a także przebrani. Towarzystwo
zmieszało się w jeden szalony, ekstatyczny, śmiejący się i podskakujący wir.
Róży
kręciło się w głowie, biegła jednak, między mężem a markizem, który doskonale
się bawiąc, pokrzykiwał z radości. W ten sposób okrążyli foyer i zbiegli
schodami na parter, tu jednak panował taki ścisk, że wąż został całkowicie
unieruchomiony. Nie pozostało nic innego, jak wracać do loży.
Francois Giraud, Bal w operze
- Zaróżowiłaś się! – Jean-Pierre spojrzał na Różę. –
Chcesz odpocząć?
- Tak i chciałabym się czegoś napić.
Weszli do loży.
- Zawołam kelnera – książę wychylił się na korytarz, ale
w tym ścisku i harmiderze nie było mowy, aby ktokolwiek dosłyszał jego wołanie.
– Zaczekaj tu przez moment – powiedział, zamknął drzwi i wyszedł.
Chwilę
później drzwi uchyliły się lekko. Róża, zapatrzona w karnawałowe szaleństwo,
które rozgrywało się przed jej oczyma, nie spostrzegła, że ktoś cicho wszedł i
usiadł na krześle tuż za nią. Zorientowała się dopiero, gdy usłyszała tuż przy
uchu męski głos:
- Kocham cię!
Odwróciła
się błyskawicznie. Za jej plecami siedział ktoś przebrany za Pierrota. Twarz
miał pomalowaną na biało, duże karminowe wargi sięgały mu od ucha do ucha,
sprawiając wrażenie, jakby się przez cały czas ironicznie uśmiechał. Na głowie
miał białą myckę. Nie rozpoznawała w nim nikogo ze znajomych.
- Kim pan jest?! – zapytała groźnie. – Proszę natychmiast wyjść!
- Kocham cię od zawsze i na zawsze. Zapamiętaj! –
chichocząc, jakby powiedział przedni żart, Pierrot wybiegł, zostawiając Różę
skonsternowaną, przestraszoną i złą.
Eugene Guerard, Bal w operze