niedziela, 10 marca 2013

niedziela, 3 marca 2013

Fragment "Rose de Vallenord"


Przeprowadzka stała się koniecznością. Po objęciu spadku apartament Róży przy parku Monceau okazał się zbyt mały. Wyprowadzając się do Passy, zyskiwała podwójnie. Po pierwsze: znacznie zmniejszała swoje wydatki, po drugie: zacierała za sobą ślady. Wiedziała oczywiście, że nigdy nie da się do końca zmylić ewentualnych prześladowców. Jeśli Vallenordowie będą chcieli, to ją prędzej czy później odnajdą. Jak żyć w tym mieście, nie bywając? To już lepiej od razu wyprowadzić się do Algieru albo na Daleki Wschód! Zresztą z każdym dniem czuła się coraz bardziej gotowa do konfrontacji. Często przepowiadała sobie przed lustrem mowę oskarżycielską, którą wygłosi, gdy przyjdzie czas. Zawarła w niej wszystko, co czuła podczas pogrzebu. Wierzyła niezachwianie, że to rodzina zabiła Rogera, odbierając mu prawo do swobodnego życia i uprawiania sztuki. Ogień szlachetnego oburzenia na Vallenordów płonął w niej mimo upływu czasu, podsycany na nowo, kiedy tylko sięgnęła po którąś z jego prac.

Tymczasem myliła się bardzo. Chciała go wciąż widzieć takiego, jakim poznała w pracowni mistrza Tardoux: młodego, pełnego ideałów, gotowego niemal oddać życie za sztukę. Nie zauważała, a może nie chciała zauważyć, że Roger z upływem czasu bardzo się zmienił, że żył coraz mniej odważnie, przyjmując warunki dyktowane przez jego sferę, aż do fatalnego pojedynku włącznie. Gdyby zdobyła się na prawdę wobec siebie samej i przyznała, że na długo przed jej wyjazdem do Polski Roger nie był już tym samym człowiekiem, co kiedyś, może jego śmierć nie odcisnęłaby na jej uczuciach tak silnego piętna i nie uczyniła z niej westalki nieistniejącego od dawna związku? Cóż, kiedy jego śmierć uświęciła ten związek, zdawałoby się na zawsze...     

Teraz Róża nie myślała o sobie, tylko o odpowiedzialności za spuściznę, jaką niefrasobliwie, być może w poczuciu pośmiertnego triumfu wobec rodziny, złożył w jej dłonie Roger. Dlaczego nie obarczył tym własnej żony, nie dociekała, gotowa uznać jego testament za wyjątkowy zaszczyt. Z tego właśnie powodu wybrała dom w Passy, w którym mogła pomieścić kolekcję pozostawioną przez Rogera oraz zainstalować własną pracownię. W owej kamienicy zbudowanej w stylu haussmannowskim, oprócz pięciopokojowego apartamentu na drugim piętrze była do wynajęcia również wygodna przeszklona mansarda z niemal idealnym światłem, świetnie nadająca się na pracownię.

Róża pewnie zrezygnowałaby z przeprowadzenia tych wszystkich zmian, gdyby nie ciągłe słowa zachęty, niemal rozpaczliwe prośby, a czasem groźby ze strony Serge’a. Nigdy nie traktowała ich poważnie, jednak z zadziwiającą łatwością im ulegała. Czuła teraz, że dobrze się stało. Codzienne przebudzenie i poranne wstawanie, by podjąć próbę przeżycia kolejnego dnia, nie było już tak straszną męką. Zmuszona do wykonania rozmaitych czynności, zaczynała się śpieszyć, na czymś jej nagle zależało. Najpierw szukała nabywcy na swój apartament, potem odpowiedniego mieszkania do wynajęcia, wreszcie dobrej firmy spedycyjnej. Załatwiała formalności, uczestniczyła w pakowaniu, doglądała wszystkiego.  Wieczorem nie miała siły nawet na kolację poza domem, choć od czasu do czasu towarzyszyła również Serge’owi, gdy bardzo mu na tym zależało.

Ich związek, we wzajemnych relacjach wciąż nazywany przyjacielskim, z zewnątrz wyglądał na romans i jako taki był traktowany przez wszystkich dookoła oprócz nich samych. Serge nigdy nie posunął się dalej niż do pocałunku w rękę, ciągle czekając na odpowiedni moment. Róża zaś, jakby nie zauważała jego atencji, traktowała ją jak coś oczywistego i  niemal należnego. Czy między starymi przyjaciółmi może po latach znajomości rozgorzeć zgaszone już raz uczucie? Czasami wydawało się jej, że on patrzy na nią w jakiś szczególny sposób, jednak wtedy zawsze zmieniał temat, owo znaczące spojrzenie znikało, pokrywał je żart, jakaś nieistotna informacja, drobna ploteczka, jakby Serge zrozumiał nagle, że zbyt daleko się posunął.

Wtedy Róża łajała się w myślach, dochodząc do wniosku, że ma zbyt bujną wyobraźnię, bo gdyby chciał, to przecież miał dostatecznie dużo odwagi, aby się jej po raz kolejny oświadczyć. Ale oświadczyny nie następowały, zderzając się z jej zaangażowaniem w przygotowaniu tego swoistego mauzoleum Rogera, w którym miała teraz zamieszkać. Serge zaczynał rozumieć, że być może nigdy nie uda mu się wyjść z cienia księcia. Ze zmarłym nie było wcale łatwiej konkurować niż z żywym. Cóż, musiał się poddać.

Na szczęście miał ręce pełne roboty, bo kontakty francusko-rosyjskie bardzo się ożywiły, a nieformalne spotkania, które organizował dla ocieplenia atmosfery, na różnych szczeblach odbywały się niemal każdego tygodnia.

- Trochę to męczące? – zagadnęła go kiedyś Róża, podczas jednej z nielicznych kolacji we dwoje, które tak lubiła.

- Nieznośnie. Ale wszystkiemu podołam, bo cel jest szlachetny. Tylko połączone siły francusko-rosyjskie mogą powstrzymać Prusaków.

-      Odnalazłeś się w dyplomacji.

- To nie jest żadna dyplomacja. Nigdy nie zostanę ambasadorem. Aby to osiągnąć musiałbym wrócić do Rosji i tam antyszambrować na dworze, z roku na rok podnosząc nieco swoją rangę urzędnika państwowego. W gruncie rzeczy to piekielnie nudne.

- Wolisz być przewodnikiem rosyjskich dyplomatów po paryskich kabaretach i restauracjach? Czy to nie za mało, jak na twoje możliwości?

-  Dobrze się bawię i jeszcze mi za to płacą. Czegóż chcieć więcej? Robię coś, co ma sens i nikt mnie z tego nie rozlicza.

-     Jeśli to dla ciebie dosyć...

-     Wydajesz się rozczarowana?

-  Ach nie, gdzieżbym śmiała. To twój wybór, nie mam prawa cię krytykować.

-    A jak postępuje praca? – zmienił temat. –  Naszkicowałaś już choćby zarys autoportretu? Ta cytrynowa suknia, w której byłaś onegdaj w operze jest przepiękna. Bardzo ci w niej było do twarzy.

- Ciągle nie rozpakowałam farb, ale próbowałam na razie w ołówku.

-     Pokażesz mi?

-     Nie wiem, chyba jeszcze nie jestem gotowa.

-       Bardzo się boisz?

-        Bardzo.